Andrzej Grabowski | 2010-01-29 11:35
Wyzwolenie Bisztynka
Bisztynek w latach 30-tych XX wieku. Zaznaczony obszar został spalony przez „wyzwolicieli” i już nigdy nie został odbudowany. |
Więcej zdjęć »
Dzisiaj (29.01) lub jutro (30.01) stycznia mija 65. rocznica tzw. wyzwolenia Bisztynka. To okazja do zapoznania się z nieznanymi powszechnie szczegółami tego wydarzenia. Tym bardziej, że dysponujemy relacją naocznego świadka wyzwolenia - wówczas siedmioletniego chłopca - Horsta Roggli - dziś mieszkającego w Niemczech. Wówczas mieszkał przy dzisiejszej ulicy Reymonta 6, w pobliżu banku i Bramy Lidzbarskiej w Bisztynku.
Nie było żadnej obrony
Bisztynek miał szczęście znaleźć się na odległym zapleczu niemieckich regionów umocnionych, które wysunięte były znacznie dalej na wschód. Nie było tu żadnych zgrupowań wojsk, ani też fortyfikacji, które Armia Czerwona musiałaby rozgramiać i zdobywać. Nie było tu żadnych przeszkód terenowych, na których cofające się wojska niemieckie mogłyby choć przez chwilę znaleźć oparcie. Nic dziwnego zatem, iż żołnierze „Division Gross-Deutchland”, którzy znajdowali się w odwrocie, zaledwie na kilka godzin przed wkroczeniem Rosjan 29 stycznia opuścili miasto, rezygnując z organizowania jakiegokolwiek oporu.
Według źródeł niemieckich, Rosjanie byli w Bisztynku 29 stycznia w godzinach przedwieczornych, zaś według oficjalnych źródeł sowieckich, miasto Bisztynek „wyzwolono” dopiero 30 stycznia. Skąd ta różnica? Chodziło o to, by stworzyć pozory ostrej walki o miasto, w którym w rzeczywistości nie napotkano żadnego oporu. Zaraz więc po wkroczeniu do miasta podpalono wszystkie domy w Rynku. Nie mając z kim walczyć, strzelano do osób cywilnych.
Masakra cywilów
W szczegółowy sposób opisano masakrę, jakiej dokonali pijani żołnierze, zabijając w jednej chwili około 90 osób, a następnie podpalając zabudowania dla ukrycia zbrodni. Oto ów opis:
„W Bisztynku, w niedzielę 28 stycznia 1945 roku odbywało się jeszcze w kaplicy szpitala nabożeństwo. Żołnierze „odważnej” „Division Gross Deutschalnd” opuścili miasto w dniu 29 stycznia. Około południa od strony Łędławek rozpoczął się ostrzał artyleryjski nieprzyjaciela. Niektóre domy i katolicki kościół parafialny zostały uszkodzone. Pomiędzy 17, a 18 godziną nadciągnęła Armia Czerwona, z kierunku Łędławek i Sątop. Obrony nie było, bo liczne umocnienia obronne (okopy) rozciągnięte na polach, nie nadawały się do użycia.
Rozpoczęły się rabunki i plądrowanie. Przy Rynku paliły się domy, a pożary rozniecali sowieccy żołnierze, którzy też, bardzo brutalnie obchodzili się z ludźmi.
30 stycznia rosyjscy żołnierze, w zagrodzie gospodyni Katharina Schulzki, rozstrzelali wiele osób. Najpierw jednak urządzili sobie pijacką zabawę w szopie z drewnem. Potem zgromadzone w tym gospodarstwie osoby rozstrzelali. Tych osób było około 90. Byli to ziomkowie z graniczących powiatów i gmin. Dwojgu dorosłych i trojgu dzieci udało się w ciemnościach nocy uciec do pobliskiej zagrody gospodarza Sommerfelda, gdzie dwie ranne kobiety wkrótce zmarły. Wkrótce też Rosjanie wystawili warty w zagrodzie, aby nikt nie mógł wejść na miejsce mordu. Zwłoki leżące w oborze i ogrodzie przeniesiono do domu mieszkalnego. Po 14 dniach przyjechał tam, od strony dworca kolejowego, samochód z kanistrami benzyny, za pomocą której wywołano pożar domu mieszkalnego....”
Samolot i... pies
A oto relacja z „wyzwolenia” Horsta Roggli - wówczas mieszkańca Bisztynka:
„Rosjanie wkroczyli do Bisztynka 29 stycznia, miedzy godziną 19-tą, a 20-tą. Wiem, bo o godzinie 16-tej bawiłem się jeszcze koło Bramy Lidzbarskiej i volksbanku. Starszy, kulawy mężczyzna przechodząc tam, został ostrzelany z broni pokładowej samolotu. Nie trafiono go. Wystraszony, bo kule z broni pokładowej uderzając w bruk ulicy, jakieś 3-5 metrów obok mnie, powstające przy tym iskry oraz huk strzałów spowodował, że przestraszony uciekłem do domu, tzn. chciałem uciec, ale w korytarzu domu nr 6, na trzecim stopniu w korytarzu stał wielki (jak dla mnie) pies, wilczur. Tego było za wiele, w tak krótkim czasie dla siedmioletniego chłopaka: huk broni pokładowej i „warkot” nurkującego samolotu, iskry z bruku ulicznego i zagradzający wejście do domu wilczur. Wiem, że mama musiała po tym moje spodnie wyprać.
O godz. 18-tej huk armat zmusił nas do szukania schronienia w piwnicy. Potem była chwila zupełnej ciszy. Mniej więcej o godz. 20-tej, na dworze było słychać czołgi i samochody, więc ojciec wyszedł, by zobaczyć, co się dzieje. Wracając do domu, do piwnicy, mówił, że w ciemności nie mógł żołnierzy rozpoznać, ale słyszał tylko dziwne krzyki, jak „K.... mać”, „Je... twoju mać”, więc wiedział, że to Rosjanie. Po pół godziny słychać było w mieszkaniu głośne krzyki i kroki. W drzwiach wejściowych do piwnicy stanął żołnierz, celując karabinem krzyczał: Mużyki wychodzić! Wsie!
Bisztynek trafiony był pięcioma pociskami armatnimi: 1 trafił w kościół katolicki, 1 w szkołę przy dworcu (przestrzelona pomiędzy parterem, a pierwszym piętrem), 1 w wysoki komin przy młynie (u samego wierzchołka), 1 w budynek kina bisztyńskiego i 1 w kościół ewangelicki.
Budynek stacji kolejowej był strasznie podziurawiony mniejszymi pociskami z broni pokładowej i karabinów maszynowych. O ile się nie mylę, jedna bomba lotnicza trafiła w budynek stacji. Druga bomba, która miała trafić tory kolejowe, spadła kilka metrów od torów, na wysokości przejazdu na szosie do Bartoszyc.”
Niektórzy żołnierze pomagali mieszkańcom
Jak wiemy z rozmowy z panem Horstem, był on chroniony przez rodziców od widoku radzieckich żołnierzy i nie dopuszczali go do spacerów po miasteczku. Mimo tego miał on kontakty z tymi żołnierzami. Oto jego wspomnienia:
„Zaraz po wkroczeniu wojsk radzieckich byłem w browarze z żołnierzem rosyjskim, który pożyczył od nas puste emaliowane wiadro, by nam przynieść z tego browaru pełne wiadro ciemnego piwa. Powiedział: „dzieciom”. Bo widział, że nie mamy co jeść ani pić. Inny znów żołnierz przyniósł nam z apteki przy Reymonta pełny porcelanowy, litrowy dzbanek syropu malinowego, tzn. najpierw przyniósł troszeczkę spróbować, pytając czy to można jeść, czy to czasami nie trucizna. Ojciec, albo matka powiedziała mu, że to syrop, który używano w aptece do wyrobu leków. Byliśmy bardzo zdziwieni i wdzięczni, gdy po dłuższej chwili przyniósł nam pełny dzbanek tego syropu. Powiedział: „dzieci, kuszajcie”.
Strzelali do księżyOczywiście nie wszyscy zachowywali się jak opisywani żołnierze. Tuż przy domu siedmioletniego Horsta leżały zwłoki zastrzelonego mężczyzny. Przez kilkanaście dni, bo mieszkańcy bali się go pochować, a żołnierze wcale się do tego nie kwapili. Dopiero, gdy jedna z ciężarówek je przejechała, zezwolono na pochówek.
Rosjanie nie oszczędzili księży katolickich. Na terenie ówczesnej i obecnej gminy Bisztynek rozstrzelali pięciu proboszczów. W Bisztynku - ks. Artura Schulza, w Sątopach - ks. Franza Ludwiga, w Paluzach - ks. Johannesa Marquardta, w Prositach - ks. Adalberta Prothmanna i w Unikowie - ks. Franza Zagermanna. Wszyscy oni zginęli, albo w dniu „wyzwolenia”, albo tuż po nim. Wobec księży od września 2007 roku toczy się proces beatyfikacyjny.
******
Fotografie ze zbiorów własnych autora.
Z D J Ę C I A
UWAGA: W związku z wprowadzeniem do polskiego porządku prawnego z dniem 25 maja 2018 r. Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) z dnia 27 kwietnia 2016 r. nr 2018/679 (RODO) informujemy, że wyłączyliśmy możliwość komentowania artykułów w serwisie Olsztyn24. Wszystkie dotychczasowe komentarze wraz z danymi osobowymi komentujących zostały usunięte.
Osoby chcące wypowiedzieć się na prezentowane na naszych łamach tematy zapraszamy do komentowania na naszym profilu facebookowym oraz kanale YouTube.