Olsztyn24

Olsztyn24
10:38
01 listopada 2024
Wszystkich Świętych

szukaj

Ludzie

Polityka

Finanse

Inwestycje

Transport

Kultura

Teatr

Literatura

Wystawy

Muzyka

Film

Imprezy

Nauka

Oświata

Zdrowie

Bezpiecz.

Sport

Bez barier

Wypoczynek

Religia

Personalia

NGO

BWA

FWM

MBpG

MWiM

MBP

WBP

OPiOA

T.Jaracza

Co?Gdzie?

Wideo

Galeria

red. | 2010-01-12 21:33

Jak kupowałem pomidory

Olsztyn

Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Olsztynie wydała kolejny numer czasopisma kulturalno-literackiego „VariArt”. W oznaczonym numerem 4/2009 periodyku, jak zwykle znajdziemy informacje o lokalnej kulturze przez duże „K”. Rozmowy z artystami, noty historyczne, próbki twórczości literackiej i poetyckiej, relacje z wydarzeń kulturalnych, recenzje, to walory czasopisma przede wszystkim dla ludzi chcących wiedzieć, co w lokalnej kulturze było, jest i będzie najważniejsze.

Dziś, za zgodą wydawcy „VariArt”, publikujemy zamieszczone w „VariArt” opowiadanie „Jak kupowałem pomidory” Joanny Wilengowskiej, wierząc, że skutkiem lektury będzie chęć poznania całego wydawnictwa, a przez to skierowanie kroków do Starego Ratusza WBP, gdzie „VariArt” jest udostępniany (nieodpłatnie).

******

Jak kupowałem pomidory

Pomidor! Jego uśmiechnięta gęba, jego soczyste bebechy, jego tajemnicza mafijna przeszłość! I ta okrągła pewność siebie...

Pomidor zawsze napawał mnie optymizmem. Oczywiście ten prawdziwy, ten tuczony słońcem, a nie jego fabryczni bracia ze szklarniowego chowu, te biedne stworzenia duszone żywcem w folii, które nie znają rozkoszy zapylania przez owady, które nie mają smaku i własnej woni.

Pewnego przedpołudnia poczułem smak na pomidora. Bo nie ma jak pomidor w początkach lata, nie ma jak całe pomidorowe lato - czerwone i soczyste, gęste i namiętne, smakowite i nieco wulgarne...

Wybrałem się zatem na zakupy. Stanąłem przed ulicznym straganem warzywnym i stanąłem jednocześnie przed wyborem. Bo nie było jednego rodzaju pomidorów. Były trzy. Tego się nie spodziewałem. To mnie zaskoczyło. To mnie zatrzymało.

Nr 1 - pomidory duże po 3.80.
Nr 2 - pomidory małe po 3.80.
Nr 3 - pomidory średnie po 4.00.

Idiotyczna sytuacja. Potrójna kombinacja. Konsumpcyjna pułapka. I ja oczywiście jak ten osiołek, któremu w żłoby dano, w jeden owies, w drugi siano.... A tu jeszcze żłoby trzy, pardon, skrzynki trzy, a w nich trzy odcienie czerwieni. Trzy rodzaje kul - które wygrają?

Duże były za duże. Małe - za małe. Średnie - idealne, ale najdroższe. A przecież nie mogłem dać się oskubać! Nie jestem w końcu idiotą. Ale z drugiej strony - czy nie warto zapłacić więcej za ideał? Czy ideał nie jest wart każdych pieniędzy? Czy dążenie do ideału nie jest szlachetne? Ale z trzeciej strony - przecież to tylko pomidory! Czy je zjem w śmietanie, z ziemniakami, czy zrobię sos do makaronu - jakie znaczenie ma ich kształt? Żadnego! Ale z czwartej strony - czyż dla pięknego kształtu, najbardziej właściwego - nie zabijano? Czyż Helena Trojańska stałaby się powodem wojny, gdyby miała kształt krzesła? Albo gdyby była zmiennokształtna i przelewała się przez palce jak sos?

Pogrążyłem się w rozmyślaniach i nie wiem, jak nawet, ocknąłem nagle z dwoma średnimi pomidorami w dłoniach. Oba lekko zmiażdżone, zapewne przez ciśnienie myśli i ciężar gatunkowy rozważań. Jęknąłem cicho, zamruczałem coś pod nosem do Heleny (w końcu to przez nią!), a tu już widzę, że zza straganu wybiega do mnie sprzedawca, i to wybiega z mordą, a mordę - trzeba przyznać - miał nie pomidorową, a buraczaną.

- Panie, coś pan! - drze się do mnie - zapłać pan teraz!

Zacząłem niemrawo poszukiwać pieniędzy, ale trudno było, z pomidorami w dłoniach... No i wypadły, potoczyły się, a potem wypadły też drobniaki, i zbierałem z chodnika, i to, i to, niezdarnie, jak to ja.

- Panie, zapłać pan! Kolejka stoi! - krzyczał ktoś za mną.

Skąd taka nerwowość w ludziach? - pomyślałem. I tak jakoś, przez przekorę, wolniutko zbierałem grosiki, przekładając z ręki do ręki coraz bardziej rozpaćkane pomidory. Wolniutko, zbyt wolniutko...

- Panie, do jasnej cholery, żonę mam namydloną w wannie, ogórka muszę kupić na maseczkę, zanim wyjdzie!

- Pospiesz się pan, całego dnia nie mamy!

- Co się pan grzebiesz, ja do roboty muszę lecieć, piętnastka mi ucieknie!

- Proszę pana, ja pieska na dwór muszę zaraz wyprowadzić...

No nie wiem, co we mnie wstąpiło... Nie odwracałem się, ale czułem na plecach spojrzenia kolejkowe, a im bardziej czułem, tym wolniej się ruszałem, jak robot z wyładowanymi bateriami...

- Panie, jak mi się żona zaraz wścieknie! Namydlona! Oj, panie!

- A mój szef to się niby nie wścieknie? Na budowie robię stolarkę okienną, a mój szef, oj, to się wścieka, oj, nie życzę nikomu!

- A mój Pikuś, jak za długo w domu siedzi, to bardzo nerwowy, bardzo... Ostatnio parkiet zjadł, i wieszak, i kapcie, te od wnuczki, na Dzień Babci, z kotkiem... O matko święta, jak sobie pomyślę! Co on tam teraz...

- No niech ktoś coś zrobi! Przecież on tak specjalnie się guzdrze!

No fakt, specjalnie się guzdrałem. Sprzedawca nic nie mówił, tylko patrzył, ale patrzył tak, że buraczał w oczach coraz bardziej. Jaki był ciężar jego oczekiwań! Jaki ogromny ciężar oczekiwań ich wszystkich! Jakie ciśnienie! Aż mi się dwadzieścia groszy rozkruszyło w palcach i znowu musiałem szukać po kieszeniach.

Pomidory wyciekły całkiem, a ujadanie ludzkie wzbierało. A każdy z ujadających miał w zanadrzu historię kogoś, kto się wścieknie, jakby za każdym kolejkowiczem stał jeszcze jeden, i jeszcze jeden! Kolejka wścieklizny międzyludzkiej stawała się coraz dłuższa. Skowyt coraz głośniejszy. A każdy ze skowyczących miał za plecami swoją namydloną żonę, szefa od stolarki, Pikusia, dzidzię, dziadzię, męża, kadrową... I dalejże, do opowieści! A każdy z opowiadających miał swoją historię, historię ciężką od oczekiwań, historię pełną żalu, troski i wyrzeczeń, ale przede wszystkim - historię, nad którą wisiała groźba nagłego wybuchu, nuklearnej eksplozji wściekłości. I tak aż do siódmego pokolenia wstecz, aż do Adama i Ewy, a nawet wcześniej - aż do czasów, kiedy jeden atom wściekał się na drugi, wściekał strasznie i zderzał się z nim, dowalał mu z bańki! Taaak! Zatem taki był początek wszystkiego! Wielka wścieklizna napędza ten świat! A tyle razy sam siebie zapytywałem w środku bezsennej nocy - co sprawia, że świat się kręci? Że życiu chce się żyć? Czyż nie łatwiej, milej i przyjemniej byłoby spoczywać w martwym bezruchu? A ta cała krzątanina planet wokół gwiazd, to szwendanie się komet, te atomowe ruchy Browna, to wiercenie się komórek - ależ to z wściekłości, ze świętego wkurzenia, z bezpodstawnego, ognistego gniewu! A zatem dlatego bogowie dawnych mitologii mieli gniewne oblicza, stąd zatem ich wybuchy złości i potopy, równanie z ziemią całych miast i państw, ciskanie piorunami! To się stąd bierze, z tej wściekłości, że już normalnie nie można, że już nie wytrzymam, trzymajcie mnie, bo jak zaraz...!

Zawiesiłem się jak komputer w powyższych egzegezach, ale szybko powróciłem do świata realnego, kiedy dostałem pomidorem w kark. A potem drugim. I trzecim. Odwróciłem się, zdziwiony bardziej niż wściekły, i ujrzałem tłumek o wściekłych oczach, wyszczerzonych zębach. Warczeli. I rzucali. We mnie...

Uciekałem, jak najszybciej mogłem. Ale Pikuś był szybszy i dopadł mojej łydki. Przewróciłem się. A potem przybiegli inni - budowlaniec od stolarki i jego szef, mąż z namydloną żoną, pani Pikusiowa, sprzedawca... I wielu jeszcze.... Rzucali i rzucali...

Aż straciłem przytomność.

Ukamieniowany pomidorami...

Joanna Wilengowska

R E K L A M A
UWAGA: W związku z wprowadzeniem do polskiego porządku prawnego z dniem 25 maja 2018 r. Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) z dnia 27 kwietnia 2016 r. nr 2018/679 (RODO) informujemy, że wyłączyliśmy możliwość komentowania artykułów w serwisie Olsztyn24. Wszystkie dotychczasowe komentarze wraz z danymi osobowymi komentujących zostały usunięte. Osoby chcące wypowiedzieć się na prezentowane na naszych łamach tematy zapraszamy do komentowania na naszym profilu facebookowym oraz kanale YouTube.
Pracuj.pl
Olsztyn24