Na razie nie mam czasu na portale typu „nasza klasa”, choć wiem, że powodzenie ich ogromne. Znalazłam natomiast czas na „naszą szkołę”. Po prostu po wielu latach odwiedziłam swoją szkołę podstawową w Sątopach-Samulewie. Straszliwie dawne to dzieje, a w sali gimnastycznej stoi ten sam kozioł i równoważnia! Szok.
Jakież to było przedziwne uczucie dotykać tych samych sprzętów, widzieć, że po trzydziestu latach, a może i dłużej, stoją w tym samym miejscu i nadal służą uczniom tej szkoły. Kozioł, skrzynia, równoważnia, nawet fińskie ławeczki, na których siadaliśmy, by zmienić obuwie. Bo kiedyś w szkole obowiązkowo zdejmowało się buty i wdziewało coś w rodzaju tenisówek czy tzw. pepegów. Niesamowite przeżycie - tyle na tych sprzętach śladów z kilku pokoleń, a mimo to trzymają się mocno. Pamiętam, jak bałam się przeskoczyć przez tego kozła! Skrzynia też była dla mnie poważną przeszkodą, równoważnia kosztowała poty na plecach, ale kozioł był najgroźniejszy, a „pan od wuefu” bez litości podkręcał nogi, aby był wyższy! Przypomina mi się stare powiedzenie: Jesteśmy tylko epizodem w życiu przedmiotów. Tak, one nadal tu są.
Moja klasa - ta sama. Klasa przyrody. Dużo słoików, próbek, ale też globus - sfatygowany, lecz ten sam. Nie ma już mojego ulubieńca, czyli kościotrupa - plastikowego Franka. Rozsypał się na kilka dni przed moim przyjazdem. Nie zdążyłam zatem uścisnąć mu ręki po latach! W mojej klasie było najwięcej kwiatów, choć w innych też ich było sporo. Kiedy chodziłam do tej szkoły, moja babcia dorabiała do skromnej emerytury robiąc porządki w szkole i przede wszystkim dbając o kwiaty. Naprawdę było tu wtedy tak, że ogród był przed szkołą i ogród w szkole.
Wejście główne jest teraz z innej strony, z boku. Kiedyś jego przeszklone drzwi były widoczne już z rozwidlenia dróg - w stronę dworca w Sątopach lub do Reszla czy Bisztynka przez zabytkową wieś. Takie wydawało się nam wtedy reprezentacyjne. Przed dawnym wejściem cała moja klasa sadziła drzewa. Teraz jest tu inaczej - nie ma tamtych drzew, ale następne sadzą już nowe pokolenia uczniów. Sławni są ci uczniowie zresztą z zaangażowania w sprawy czystego środowiska, ochrony przyrody. To oni kiedyś przywieźli stertę makulatury do Olsztyna, by z tego otrzymać tak marny grosz, że na sadzonki wypatrzonych krzewów nie starczyło. Rozgłos z tego zrobił się taki, a wysiłek uczniów tak doceniony w opinii, że natychmiast znalazł się sponsor, który ten trud i pozytywną postawę dzieciaków nagrodził. Byłam bardzo dumna, śledząc tę historię.
Obok mojej klasy jest teraz biblioteka, a kiedyś była tu sala warsztatów. Chłopaki mieli tam imadła, kowadełka, strugi i mnóstwo innego sprzętu. Pełno też było materiału, z którego wykonywano prace. To była bardzo ładna sala, bogato wyposażona. Dziewczyny zaś miały niedaleko sali gimnastycznej... kuchnię - też jak na tamte czasy nieźle wyposażoną. Czasami mieliśmy zajęcia wspólne - czyli raz przy strugu, raz przy garnkach. W pobliżu sali gimnastycznej były prysznice. Kiedy dziewczyny odkręcały wodę, chłopaki usiłowali przez wysoko ulokowane okienka zajrzeć do środka. Chyba nigdy nas nie podejrzeli, ale zawsze się starali!
Lodowisko jest w tym samym miejscu. Nie wszystkich było stać na porządne buty z łyżwami. A jak ktoś przytaszczył łyżwy na śruby, to nie miał odpowiednich butów, by je do nich przytwierdzić. Było więc sporo problemów, ale jakimś cudem i tak na łyżwach jeździli dokładnie wszyscy. Do dziś chyba umiem to robić. Zimy były kiedyś, jak to mówiliśmy - konkretne. Były też zatem i kuligi do Bisztynka, by koniecznie poklepać diabelski głaz. Pamiętam tabliczki w lesie: „Uwaga wilki”.
Jeszcze jednego szukałam śladu. Muzyki! Kiedyś była dla nas ważna. Zatem, kto miał głos, ten śpiewał w chórze, a kto grał, ten grał. Śpiewanie często słyszałam na korytarzach, gdy w czasie przerw trzeba było spacerować - to był obowiązek zimą, latem biegaliśmy na zewnątrz. Po lekcjach każdy z nas miał jakieś zajęcie - jak nie chór, to klub sportowy, zajęcia plastyczne, porządkowanie biblioteki, a nawet zabawa w teatr. Wszyscy też byli zaangażowani w robienie gazetki. Każda klasa miała swoją. Teksty pisaliśmy ręcznie.
Dziś na korytarzach jest w mojej szkole mnóstwo gazetek - piękne zdjęcia i wydrukowane teksty. W jednej z gablotek dostrzegłam mój tekst na temat ratowania starych dworców „Apel córki kolejarza”, publikowany kilka miesięcy temu. Z podłogi zginęły płytki pcv, teraz jest tu elegancka terakota. Okna są już oczywiście nowe, bardziej szczelne i funkcjonalne. Inne czasy. Ale kozioł - kurcze blade - stoi ten sam!
Po szkole oprowadziła mnie Pani Barbara Zasada, dyrektor tej instytucji. Bardzo dziękuję Pani za tę podróż w czasie i pozdrawiam uczniów mojej szkoły.
Zainteresowanych podobnymi tematami proszę o kontakt przez adres:
redakcja@olsztyn24.com.