red. | 2009-07-27 23:22
Ukazało się drugie w tym roku wydanie periodyku kulturalno-literackiego „VariArt”, którego wydawcą jest Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Olsztynie. W „VariArt” można przeczytać m.in. rozmowy z dyrygentem Januszem Przybylskim i pisarzem Mariuszem Sieniewiczem, materiał o ostródzkich poetach, fragmenty powieści i opowiadań. Łącznie 31 materiałów o kulturze przez duże „K”. Za zgodą redakcji publikujemy jeden z materiałów: opowiadanie „Noże” autorstwa Anny Rau.
-
Zamorduję drania! - powiedziała z pasją Anna wychylając się przez okno. W swoim życiu już kilka razy chciała zamordować parę osób: między innymi rywalkę do serca pewnego Sławka z Olsztynka, swoją nauczycielkę z liceum oraz dyrektora, kiedy wysłał ją w listopadzie na Ukrainę. Ale tym razem mówiła „naprawdę”. Naprawdę „naprawdę”.
Drań od dwóch godzin siedział niemal pod jej oknem i pełnym głosem ryczał: „To już jest koniec, nie mamy nic. Jesteśmy wolni, możemy już iść”.
-
A idź, cholero! - zasyczała Anna.
Cholerny grajek uliczny. Znała jego repertuar na pamięć: „W życiu piękne są tylko chwile”, „Czerwony jak cegła” i wreszcie znienawidzone „Whisky, moja żono” - kwintesencja menelstwa, jak za każdym razem w duchu powtarzała Anna. Ponieważ od urodzenia stanowiła uosobienie spełnionych aspiracji do maksymalnego luksusu i elegancji, brzydziły ją w tym wszystkim zarówno repertuar, jak i wykonanie. Sama wręcz instytucja grajka ulicznego była sprzeczna z całą głębią jej istoty.
Nieznośne, znane na pamięć dźwięki. Chłopak z gitarą wyje codziennie, przez wiele godzin, do późnego wieczora. I ma wielu naśladowców - czasami śpiewają jednocześnie. Któryś z nich musi zginąć. Wszystko jedno który. Może być ten. I wreszcie zamilknie.
- Tak...! - Anna z widoczną radością zaczęła w kuchni ostrzyć nóż do chleba.
Sytuację uratowała jej mama przychodząc z pracy.
Grajek ryczał do 21.00. Repertuar znany i lubiany, ze szczególnym uwzględnieniem „Whisky, moja żono”.
Ksiądz z zawodu, proboszcz ze stanowiska, przechodził właśnie obok młodego chłopaka z opartą o kolana gitarą. Dzieciak dobitnie wykrzykiwał frazy popularnego przeboju, a leżące przed nim niemal puste pudło gitary przypominało paszczę głodnego krokodyla. Ks. Mateusz wyrwany z rozważania nad kolejną inwestycją na terenie parafii spojrzał na to wszystko i zastanowił się, co sam robił będąc w wieku chłopaka. Chyba się uczył. Dniami i nocami uczył. Później znowu się uczył. I jakoś tak fiku-miku nagle został proboszczem... I ma pięćdziesiątkę. „Gdzie są moje młode lata?! - panika potrząsnęła kosmkami myślowymi najważniejszego kapłana największej parafii w Olsztynie i nagle zachciało mu się płakać.
- Ja chyba też kiedyś miałem dwadzieścia lat?... I tak jak ten młody marnowałem czas na nauce, grze w piłkę i teologii, zamiast cieszyć się każdym porem ciała, że nie mam stanu przedzawałowego, a wschodniej ściany świątyni grzyb mi nie zżera!!!”. Z coraz większą fascynacją wpatrywał się w szeroko otwarte usta ulicznego grajka.
„Głupi młody! Oj, potrząsnąłbym tobą, krzykaczu!”. I dopiero w tym momencie dotarło do księdza, CO słyszy... - „To już jest koniec, nie ma już nic...”. „Przede mną nie ma nic, przed tobą nie ma nic, przed grzybem na ścianie jest tynk. Koniec... koniec... nie, ja chyba mam depresję!”. Odszedł szybkim krokiem, a odprowadziło go zranione spojrzenie grajka - ksiądz nic nie rzucił!
Pani Irena, emerytka (po mężu), wdowa (po mężu), obudziła się jak zwykle nad ranem, kiedy jeszcze było ciemno, jak niewiasty u grobu Pańskiego, doprawdy. Pierwsze, co zrobiła, to nakarmiła kota - od dawna już przestał udawać, że jest u niej bezinteresownie, a już na pewno nie ze względów emocjonalnych. Można tu nadmienić, iż kot Fryderyk zagnieździł się w jej mieszkaniu dzięki swojej znajomości psychologii człowieka. Pewnego zwyczajnego mroźno-chlapowatego lutego przez trzy dni koczował na wycieraczce pani Ireny, za każdym razem pokornie dając się znosić na dwór - na to błoto i zimno, a okazywał przy tym tylko wdzięczność za krótkotrwałe przytulenie.
Po trzecim dniu wynoszenia kota na warunki niezdatne do życia emerytka ostatecznie poczuła się jak szmata i kat zwierząt, i oczywiście już musiała go zatrzymać! Fryderyk błyskawicznie zmniejszył nieco dawki wdzięczności na rzecz stanowczego charakteru, ale i tak było warto... Tak więc owego ranka starsza pani ukonstytuowała się co nieco i postanowiła wyjść na krótki spacerek z Fredusiem u nogi (na gustownych czerwonych szeleczkach), choć ostatnio niestety ze spacerami miała coraz większy kłopot. Otóż jej ukochana trasa spacerowa wiodła przez Stare Miasto (trochę ze względu na upodobanie Fredka do Teatru Telewizji w wykonaniu olsztyńskiej trupy gołębi, a trochę przez znajomych koczujących od rana na ławkach w pełnym słońcu. Emeryci uwielbiali to darmowe solarium ze względu na słabe serca oczywiście i możliwość zbiorowego odwiedzania lekarza post factum).
Tak czy owak pani Irena z kotem zazwyczaj zawieszali się na Starówce na dobre dwie godziny. Odkąd jednak zagnieździł się tam ten okropny chłopak z gitarą, kot zdecydowanie zaczął się biesić od hałasu. No i marniał w oczach z braku powietrza po prostu! A starsza pani z braku świeżych wiadomości. Coś trzeba z tym młodzieńcem zrobić - skoro straż miejska nie reaguje, obywatele muszą wziąć sprawy w swoje ręce. I jeszcze żeby choć nie śpiewał tych różnych sprośności...
Gołąb Tymoteusz wyjął głowę spod skrzydła o 5.30, jednocześnie z pierwszymi promieniami letniego słońca. Było fajnie. Odlotowo, no! Jak wszystkie dropiowate nie miał może za wielkiego groszka mózgowego, ale wiedział jedno: dziś znów będą muchy, ziarna, a może nawet koło fontanny wycieczka dziecięca z mnóstwem pokruszonego chleba w rękach. Jedno z kolei go niepokoiło: wbrew wszystkim ludzkim teoriom, ptaki może są głupie, ale nie GŁUCHE, i słyszą okropne dźwięki. Na przykład śpiew przy gitarze: głośny i szkodliwy. Szkodliwy w trawieniu. Człowiek z gitarą, niedaleko fontanny. Głośny, szkodzi trawieniu. Musi odejść!!!
Minęła doba.
Ósma trzydzieści rano. Pusto na ulicy jak na amerykańskim filmie sensacyjnym. Grajek rozkłada się do pracy pod sklepem kosmetycznym. Zaczyna z wyraźną przyjemnością od mocnego akordu! - wyjątkowo lubi „Whisky, moja żono”...
Wtedy Tymoteusz lotem koszącym nagle atakuje grajka!!! Grucha „Spppadaj!” i dziobie z wyjątkowym okrucieństwem. I odfruwa. Wreszcie będzie dobrze trawić.
Anna budzi się o 9.10. Mimo otwartego okna w mieszkaniu panuje wyjątkowa cisza. Cisza po raz pierwszy od trzech tygodni. Anna przeciąga się rozkosznie i nic jej nie niepokoi, nawet fakt, iż w prawej ręce ma jakby lekko... lepki?... nóż do krojenia owoców. Lepki nóż i ciemnoczerwony - od krwi czy soku, doprawdy...
Ksiądz Mateusz budzi się świeżutki i w dobrym humorze. Pierwsze jego spojrzenie na świat rzucone przez szeroko otwarte okno spoczęło na wschodniej ścianie kościoła. Od zewnątrz wcale nie była zagrzybiona... Oj, dobrze się dziś czuł - ostatnio tak było chyba na urlopie. Albo nawet na imieninach arcybiskupa! Tylko coś go, świętopietrze!, gniecie w nadgarstek...
Pani Irena zaspała. Obudziła się po dziewiątej i pierwsze, co odczuła tuż po otwarciu oczu, było głębokie zdumienie: dlaczego Fryderyk nie obudził jej zwyczajowym skakaniem po żołądku? Nawet teraz siedział na wprost jej łóżka, wysoko na szafie, i tylko obserwował z chłodnym zainteresowaniem. Żadnych oznak skrajnego wyniszczenia kilkugodzinnym głodem! Dziwne. „Kici kici” -powiedziała machinalnie, ale bydlak tylko posnifał w jej kierunku i niby wyraz odrazy odmalował się na jego pyszczku, jakby poczuł jakiś odrażający, obcy zapach. „Czekaj, zaraz sam przyjdziesz do miski!” - pomyślała mściwie i zaczęła się powoli gramolić z pościeli - oj, sztywne te jej stawy... Coś z brzękiem spadło na podłogę. Na białym dywaniku koło łóżka pojawiły się jaskrawoczerwone plamki...
25 lipca wieczorem starszy aspirant Kurdybanek pozostawił w olsztyńskim areszcie śledczym trzy osoby - zdawałoby się (co napisał w raporcie) kompletnie z sobą niezwiązane, a podejrzane o zamordowanie (kilkadziesiąt drobnych ran kłutych) młodocianego Piotra S., trudniącego się występami ulicznymi. Jedyne, co łączy podejrzanych, to fakt, iż (co zeznały) obudziły się rano z zakrwawionymi nożami przy twarzy. Na ostrzach krew grupy 0 Rh- (grupa krwi zamordowanego). Oczywiście żaden z podejrzanych „nic nie widział, nic nie słyszał i oczywiście nie posiada odcisków, a przynajmniej nie, panie władzo, takich, jakie są na rękojeści noża!”. Najmniej podobne odciski (jak twierdzi) ma ksiądz proboszcz Mateusz...
25 lipca wieczorem gołąb Tymoteusz zasnął snem sprawiedliwego o 21.05 - równo z ostatnim promieniem słońca. Świetnie dziś trawił.
*** Wszystkie wymienione w opowiadaniu osoby istnieją i są zdolne do popełnienia morderstwa.Anna Rau Egzemplarze wydawnictwa „VariArt” są dostępne m.in. w Starym Ratuszu WBP przy olsztyńskim Starym Mieście.