Helena Piotrowska | 2009-03-20 20:18
Łap Byka za rogi!
Franciszek Starowieyski był zauroczony tkaninami Barbary Hulanickiej
(fot. Helena Piotrowska)
Przed niespełna dwoma laty w galerii reszelskiego zamku, pośród tkanin Barbary Hulanickiej, miałam okazję poznać Franciszka Starowieyskiego. W sytuacji, kiedy fizycznie do spotkania z Nim już nigdy nie dojdzie, chciałabym przedstawić czytelnikom Olsztyn24 adekwatny fragment swojej książki „Hulajnitka”.
- Starowieyski - odparł ledwo dosłyszalnym, niskim głosem i odwzajemnił uścisk. To jego charakterystyczne tylne „r” bardziej sobie wyobraziłam niż usłyszałam.
W tym samym czasie, przyjmując rolę gospodarza, Basia Hulanicka zatoczyła ręką krąg i przedstawiła - To moi przyjaciele.
- Tu oglądaliśmy pana dzieła, w tym miejscu. Kiedyś - oznajmił Witold Masłowski dobitnie. - Pamięta pan?
- No, tu były wystawiane kilka razy. W Rzymie, jak nic nie ma, to też wystawiają. - Uwaga „Jana Byka” zabrzmiała dowcipno-ironicznie. Jako pierwszy Polak, który miał indywidualną wystawę w Museum of Modern Art w Nowym Jorku, mógł sobie na taki ton pozwolić. Jest to artysta, dla którego, podobnie jak dla Hulanickiej, otworzyły się granice świata. Nie uważał widać za stosowne zadać sobie trud przypomnienia własnej ekspozycji w Reszlu - priorytetową sprawą wydała mu się ta, na której się dziś znalazł. Zwrócił się do autorki - Słuchaj, ty jesteś ostatnią artystką art déco.
- Siadaj - zaprosiła Barbara Hulanicka. Może to przejaw ogłady, a może ciekawości jego opinii; pewnikiem jedno z drugim. We mnie odezwała się żyłka reporterska, do tego „Łap Byka za rogi!”, podpuszczał Szeptaczek. Łapać okazję chciało się, oj chciało!
Kiedy malarz siadł na parapecie, a Basia witała wciąż przybywających gości, skorzystałam z okazji i zaczęłam konwersację. Wskazałam leżącą dziesięć metrów dalej rekonstrukcję dywanu mazurskiego. Artysta zainteresował się, wstał i razem ze mną udał do eksponatu; wyglądało to na zdalne sterowanie. Czyżby jakieś czary? Kto z kim przestaje... „To magia sztuki, a nie twojego uroku!”, zgasił mnie Szeptaczek.
- Zrekonstruowana według mazurskich tkanin, które przed wojną zostały opisane i sfotografowane przez niemieckiego etnografa Hahma.
- Bardzo piękne tkaniny - stwierdził Franciszek Starowieyski. Słowa uznania z ust scenografa telewizyjnego i teatralnego, zdobywcy Grand Prix wielu konkursów, laureata Ministra Kultury w dziedzinie sztuk plastycznych z 2004 roku, to faktycznie coś wyjątkowego. Niczym trafna, pochlebna recenzja książki. - Naprawdę bardzo piękne.
- Nie miał pan okazji wcześniej widzieć?
- Widziałem je, ale nie kojarzyłem z osobą - przyznał artysta mówiąc coraz ciszej. Wydawało się, że to i zaskoczenie, i pokora ujmują mu głosu.
- One mają pozytyw i negatyw. Proszę zobaczyć kolory: tu jest odwrotnie niż z tamtej strony - popisywałam się pospiesznie. - Bierze się to stąd, że są to tkaniny dwuosnowowe, tkane na krośnie o dwu osnowach. Każda ma temat, pomysł. Bo wykonać to może, może nie każdy, ale jak się dobrze podszkoli... Tam jest „Drzewko życia” - wskazałam tkaninę-reinkarnację.
- Tu są wszędzie wpływy arabskie-niearabskie, mazurskie, w sumie to jest algebra - zauważał artysta. Przyszło mi do głowy, że może czytał książkę Owena Jonesa „Ornament. Przykłady rozmaitych stylów w sztuce zdobniczej i architekturze”. - Klasyczne, „ładowskie” (i nieobca mu fascynacja przeszłością i tradycją „polskiej szkoły tkaniny”). Tu widzę: Żydzi są - myślał głośno.
- Barbara ma okres twórczy o tematyce religijnej. Jej prace u papieża się znalazły - podkreślałam pragnąc, by moja gwiazda błyszczała przynależnym jej światłem.
- Tu ładniejsze prace - zdecydował Starowieyski, przechodząc do tkanin o motywie muzycznym. Chłonęłam każde jego słowo. Podziwiałam za błyskawiczną orientację w rodzaju oraz wartości prac Barbary. Tam, gdzie padł jego wzrok, dumnie wisiała tkanina „Pamięci Feliksa Nowowiejskiego”, własność Muzeum im. Feliksa Nowowiejskiego w Barczewie.
- Jest pan zaskoczony? Basia to koleżanka ze studiów? Dobrze się znaliście w tamtym czasie? - sypałam pytaniami niczym gradem śnieżek.
- Nie, nie, nie. Wie pani, mnie wszyscy znali - szepnął poufale.
- I nadal pana znają - dorzuciłam zdając sobie sprawę, że to człowiek o wyjątkowym poczuciu własnej wartości, które u szczytu styka się z wysoką samooceną i... narcyzmem?
... Bo ja zawsze rozrabiałem (i z tendencją do szokowania; tego słowa mi brakowało!, przypis autorki). Jak przeniosłem się z Krakowa do Warszawy, nikt mnie nie znał. Śnieg wtedy spadł, na dziedzińcu akademii rozebrałem się do naga i piętnaście minut tarzałem w śniegu.
- Zwrócił pan na siebie uwagę - zaśmiałam się, patrząc mu w twarz. Twarz fenomena w dziedzinie sztuki i prowokacji.
- Wszyscy od razu mnie znali, przede wszystkim dziewczyny - ciągnął mężczyzna, znany z upodobania do płci odmiennej i umieszczania jej w swoich pracach. - Po trzech dniach chcieli mnie wyrzucić z akademii, ale tego nie zrobili, bo zaznaczyłem, że jak ktoś się będzie chciał mnie pozbyć, to straci zęby. Nie wyrzucili, nie. - Franciszek Starowieyski jest znany z prowokacyjnego zachowania, ale jak twierdzi, nie robi tego dla skandalu, ale żeby „potrząsnąć ludźmi”.
UWAGA: W związku z wprowadzeniem do polskiego porządku prawnego z dniem 25 maja 2018 r. Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) z dnia 27 kwietnia 2016 r. nr 2018/679 (RODO) informujemy, że wyłączyliśmy możliwość komentowania artykułów w serwisie Olsztyn24. Wszystkie dotychczasowe komentarze wraz z danymi osobowymi komentujących zostały usunięte.
Osoby chcące wypowiedzieć się na prezentowane na naszych łamach tematy zapraszamy do komentowania na naszym profilu facebookowym oraz kanale YouTube.