Olsztyn24

Olsztyn24
12:37
25 listopada 2024
Erazma, Katarzyny

szukaj

Ludzie

Polityka

Finanse

Inwestycje

Transport

Kultura

Teatr

Literatura

Wystawy

Muzyka

Film

Imprezy

Nauka

Oświata

Zdrowie

Bezpiecz.

Sport

Bez barier

Wypoczynek

Religia

Personalia

NGO

BWA

FWM

MBpG

MWiM

MBP

WBP

OPiOA

T.Jaracza

Co?Gdzie?

Wideo

Galeria

Anna Bućwiło/Patryk Bućwiło | 2018-12-31 12:29
Z programu „Szkoła Niepodległej”

Gdzie byli nasi dziadkowie 100 lat temu?

Olsztyn
Święta są dobrą okazją do rodzinnych wspomnień

Jeszcze nie zabłysła pierwsza gwiazda, a my już tradycyjnie zaczynamy pierwszą Wigilię. Od wielu lat mamy je zawsze dwie. Pierwsza jest u mamy męża, a druga u moich rodziców. My - zabiegani, zajęci przygotowaniami, dzieci - oczekujące na prezenty, a nasi rodzice - czekający na dzieci i wnuki, by zasiąść ze wszystkimi przy wspólnym stole. Dwie rodziny połączone w jedno, a tak różne losy. Każdego z nas inne ścieżki życia przywiodły do tego miejsca. Jedni pragną opowiadać o swojej przeszłości, inni nie chcą wspominać ciężkich i trudnych czasów. Trzeba uszanować obie postawy, bo tak różni, to jednak jesteśmy całością - rodziną.

Ten 2018 rok był rokiem szczególnym. Obchodzimy 100-lecie odzyskania niepodległości. Co dla naszych dziadków i pradziadków oznaczał ten doniosły fakt? Czy zmieniły się przez to ich losy? Jak to ostatecznie wpłynęło na nas? Myślałam o tym wcześniej, ale nie w tym kontekście.

W roku odzyskania niepodległości przez Polskę urodziła się moja babcia - Wiktoria Siemianowska. Znamienne imię i wybrane przez moich pradziadków, ale nie tu w Polsce, tylko daleko za oceanem. Babcia urodziła się w ostatnich dniach października w Nowym Yorku na Brooklynie w USA, jako drugie dziecko z piątki rodzeństwa. Pradziadkowie poznali się już tam „za oceanem”. Szukali lepszego życia i połączyła ich miłość. Tak jak dziś młodzi wyjeżdżają do Anglii, koledzy i znajomi naszych rodziców do Niemiec, Włoch, czy Kanady, tak kiedyś także poszukiwano swojego szczęścia za oceanem. Jak musieli być odważni, by przepłynąć Atlantyk i tam w nowym nieznanym miejscu układać sobie życie.

Prababcia sporo chorowała. Nie służył jej tam klimat i lekarze zalecili powrót do Polski. Wrócili. Były lata 20-ste. Ciężko się żyło w odradzającej się Polsce. Prababcia zmarła w 1931 roku. Dziadek ożenił się w 1938 roku jeszcze raz, ale z tego związku nie urodziły się dzieci. O wojnie chyba nikt z rodziny nie lubi odpowiadać. Jednak kiedyś babcia Wikcia wspomniała, jak podczas II wojny światowej hitlerowcy ją legitymowali (żyli wtedy przez jakiś czas w Warszawie) i gdy pokazała paszport amerykański, to jej zasalutowali. Wszyscy się wtedy za nią oglądali i wytykali palcami. Mocno to jej utkwiło w pamięci. Jej starszy brat Władek podczas wojny został osadzony w obozie jenieckim w Królewcu. Przeżył, lecz nie chciał zostać w Polsce. Wyjechał do Stanów i tam zarabiał m.in. wykonując artystyczne klamki do drzwi. Nigdy nie założył rodziny. Z trudnością utrzymywał kontakt z rodziną. Władze powojenne z niechęcią patrzyły na kontakty rodaków z tymi zza oceanu. Gdy zmarł w 1994 r., rodzeństwo musiało uzyskać pozwolenie na wyjazd na pogrzeb.

Babcia Wikcia wzięła ślub w 1941 r. Poślubiła Stefana Długołęckiego, który urodził się w 1915 r. w Regiminie w powiecie ciechanowskim. Pochodził z arystokratycznej rodziny, choć podobno jego ojciec popełnił mezalians i został wydziedziczony. Dzieci z tego związku jednak zostały objęte opieką dalszej rodziny i odebrały stosowne wykształcenie. Dziadek Stefan grał na skrzypcach, znał języki obce, co zresztą później najprawdopodobniej uratowało mu życie. Nie wiem, jak się poznali dziadkowie, jednak wspólnie mieszkali w Olsztynku. Niedługo po ślubie dziadek został zesłany na roboty przymusowe do Niemiec. Pracował w kopalni, gdzieś w okolicach obecnego Bielefeldu. Szybko odkryto, że doskonale zna niemiecki i zaproponowano mu zamianę na pracę odpłatną (1 marka dziennie dla rodziny w Polsce). To były propozycje nie do odrzucenia, choć później, po wojnie, nie wszyscy tak na to patrzyli. Spotkał się z negatywnymi reakcjami. Dziadek wrócił, ale bardzo chorował na płuca. Ratował się ziołami i homeopatią. Pamiętam, jak z mamą znalazłyśmy kiedyś nalewkę z muchomora. Mieli razem 6 dzieci - 5 córek i 1 syna.

Siostry babci Wikci osiedliły się po II wojnie światowej w Gdańsku. Mąż jednej z nich pracował w Stoczni Gdańskiej i był dumny z tego, że znał Lecha Wałęsę.

W 1918 roku mój dziadek Jan Chryzostom Michalski, a ojciec mojego taty, był młodym kawalerem. Miał 21 lat i zapewne pomagał swemu ojcu w prowadzeniu gospodarstwa rolnego w Ostrowiu, gmina Celestynów (koło Otwocka). Ktoś z rodziny kiedyś mówił, że był ułanem. Na pewno służył w wojsku, bo znaleźliśmy kiedyś jego odznaczenia za waleczność. Jego dziadek Wincenty Michalski, a mój prapradziadek urodził się i mieszkał w Okuniewie z żoną i dziećmi. Gdy w 1888 r. powstawał poligon w Rembertowie, za swoje ziemie dostał odszkodowanie i przeniósł się wraz z rodziną do Ostrowia. Podobno jego bracia rozjechali się po Polsce. Miał też w Warszawie sklep z artykułami z przemytu (przemycał towary pomiędzy granicami zaborów), który później prowadził jego syn Szczepan (a mój pradziadek). W tym sklepie do czasu II wojny światowej sprzedawała m.in. siostra przyrodnia mojego taty - Zofia Zagórska (z domu Michalska). Dziadek miał 3 żony: Juliannę Marciszewską (zmarła młodo w wieku 27 lat), Katarzynę Mazek (zabiła ją bomba podczas nalotów w 1939 r.), a ostatnią była moja babcia Apolonia Posytek, która wcześniej miała jednego męża Jana Barana. W rodzinie opowiadano, jak nawet w Celestynowie (a to jest 40 km od Warszawy) było widać przez 2 miesiące ogromną łunę, gdy podczas powstania płonęła Warszawa.

Małżeństwo moich dziadków było późne, ale szczęśliwe. Po ślubie postanowili poszukać szczęścia na tzw. ziemiach odzyskanych i przyjechali do Stryjkowa (obecnie powiat lidzbarski). Niemiecka nazwa wsi to Sternberg, a nazwa Stryjkowo powstała od osiedlania się tam wielu stryjków z Otwocka i Wołomina. Urodziło im się jeszcze 3 dzieci, w tym mój tata. Dziadek zawsze był zaangażowany społecznie i przez 25 lat wybierano go na sołtysa wsi. Do późnych lat prowadził gospodarstwo rolne o profilu mleczarskim, a gdy odchodził na emeryturę, musiał oddać całą posiadaną ziemię.

Babcia i dziadek prowadzili dom, który był otwarty dla wszystkich dzieci. Mawiała „moje, twoje, nasze”. Zawsze starali się im też pomagać. Gdy jeden z synów dziadka z poprzedniego małżeństwa został zesłany na roboty przymusowe do Niemiec, babcia Apolonia co miesiąc piekła chleb z wkładką (jajkami, boczkiem, kiełbasą) i wysyłała, by przeżył. W 1951 r. dla syna babci z pierwszego małżeństwa - Stanisława Barana nieszczęśliwie skończyła się jedna z potańcówek. W wyniku bójki o dziewczynę w wieku 17 lat został skazany i zesłany do obozu przymusowego w Jaworznie, gdzie ciężką nadludzką pracą chciano „wyprostować” charaktery niepokornych, którzy nie skończyli jeszcze 21 roku życia.

Kilka lat temu mój tata - Henryk Michalski przeczytał w jednej z gazet szeroki artykuł o buncie w Jaworznie, który miał miejsce 15 maja 1955 roku. Okazało się, że jeden ze strażników zastrzelił Stanisława Barana, gdyż ten nie usłyszał jego wezwania. Nie mógł słyszeć, bo zasnął po 10-godzinnej pracy. Podobno był lubiany przez innych więźniów i wzbudziło to ich ogromny sprzeciw. Tak rozpoczął się bunt w Jaworznie, który był największym w PRL- u buntem więziennym. Oficjalnie łagier został zamknięty w 1956 r. W czasie jego istnienia zginęło w nim co najmniej 7 tys. ludzi. Dziadkowie w tajemnicy pojechali do Krakowa na pogrzeb syna babci. Kilka lat temu dzwoniłam do Stowarzyszenia Jaworzniaków, pytając o położenie grobu Stanisława. Podobno został przeniesiony do Warszawy, ale dokładnego miejsca pochówku nie poznałam.

Z niemałym zaskoczeniem mój tata odczytał odnalezioną niedawno informację prasową o ogromnym poświęceniu członków jego rodziny Sabiny i Aleksandra Smolaków. Przez 2 lata w swoim gospodarstwie koło Otwocka ukrywali Żyda Moshe Bajtla. Zostali za to uhonorowani Sprawiedliwymi Wśród Narodów Świata.

W 1918 roku dziadek mojego męża Wincenty Bućwiło miał 30 lat i możliwe, że już wtedy poślubił 19-letnią Urszulę Sys. Mieszkali w gminie Gierwiaty, powiat wileńsko-trocki (obecnie Białoruś), gdzie urodziły im się dwie córki i jeden syn - Witold. Niestety podczas II wojny światowej (w 1940 r.) zostali zesłani na Sybir w okolicę Kołymy. Wszystkie dzieci, nawet 12-letni Witek, musiały pracować przy spływie drewna, gdyż „kto nie pracował, ten nie jadł”. Wrócili do Polski, ale już innej, z innymi granicami, Najpierw osiedlili się koło Olsztyna, by potem zamieszkać już w mieście.

Także druga część rodziny męża wywodzi się z Kresów. Babcia męża - Maria Jarmołowicz z domu Pilecka w 1918 roku miała 14 lat. Urodziła się i wychowywała w Gudogajach (obecnie Białoruś). Dobrze im się powodziło. Jedna z krewnych z tej części rodziny kiedyś napisała do mnie, że byli Pileccy „mali” (to gałąź rodzinna męża) i „duzi” (podobno spokrewnieni z rotmistrzem Witoldem Pileckim). Ale to wymagałoby dalszych badań drzewa genealogicznego. Mąż Marii - Józef Jarmołowicz w 1918 r. był młodym 20-letnim mężczyzną. Urodził się w miejscowości Dukiele (rejon oszmiański, obecnie Białoruś), jako syn Józefa Jarmołowicz i Teofili zd. Salwińskiej. Józef posiadał piękny młyn w Leoniszkach koło Wilna, las oraz tartak. Podczas ucieczki w trakcie wojny musieli to wszystko zostawić.

Ze strony prababci męża także nie brakowało patriotycznych aktów odwagi. Jednym z nich wykazał się Wincenty Salwiński przyrodni brat praprababki, który podczas wkroczenia wojsk rosyjskich do Wilna we wrześniu 1939 r. podjął samowolną decyzję wraz dwoma z szeregowymi Piotrem Stacirewiczem i Wacławem Sawickim o zaciągnięciu warty przy grobie Matki i Serca Piłsudskiego. Dwaj szeregowi zginęli na miejscu. Wincenty jeszcze się bronił, ale został śmiertelnie ranny i zmarł od upływu krwi na wzgórzu naprzeciwko Rossy.

Wspominając przy wigilijnym stole zebrane strzępy informacji, powoli piszemy naszą historię, która jest historią naszej rodziny wplecioną w historię naszej Ojczyzny. Zdaję sobie sprawę, jak wiele jest jeszcze niedomówień i niejasności związanych z historią rodziny. Tym bardziej, że w niektórych wypadkach nie ma się już kogo zapytać o szczegóły minionych zdarzeń.

Spisała Anna Bućwiło (z domu Michalska) wraz z synem Patrykiem Bućwiło ze Szkoły Podstawowej nr 9 w Olszynie

R E K L A M A
UWAGA: W związku z wprowadzeniem do polskiego porządku prawnego z dniem 25 maja 2018 r. Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) z dnia 27 kwietnia 2016 r. nr 2018/679 (RODO) informujemy, że wyłączyliśmy możliwość komentowania artykułów w serwisie Olsztyn24. Wszystkie dotychczasowe komentarze wraz z danymi osobowymi komentujących zostały usunięte. Osoby chcące wypowiedzieć się na prezentowane na naszych łamach tematy zapraszamy do komentowania na naszym profilu facebookowym oraz kanale YouTube.
Pracuj.pl
Olsztyn24