Ks. Marek Rybiński sdb | 2008-04-13 23:55
Krzysiek jest genialny. Dzisiaj długi czas słuchał z kamienną twarzą użalania się mało świadomego rodzica, jaka to nasza szkoła czasami jest zła dla dzieci, nauczyciele mało wyrozumiali, że kiedyś to było lepiej itp. Słuchał tego rodzica cierpliwie, po czym padło pytanie - „a tak właściwie, to kto jest dyrektorem szkoły?” Odpowiedź, którą udzielił Krzysiek była krótka - „Ja”. Po niej nastąpiło milczenie, a twarz rodzica zapłonęła ogniem. Potem nastąpiły przeprosiny i nasz śmiech przy kolacji. Tak oto mijają nam i te zwykłe dni. Zawsze coś się dzieje, nie trzeba daleko wyjeżdżać. Wszędzie jest pięknie, zwłaszcza w naszym szkolnym ogrodzie.
Pod koniec stycznia zostaliśmy zaproszeni na mikołajki do polskiej szkoły. Zebrało się mnóstwo Polaków w centrum kultury... rosyjskiej. Rosjanie w Tunezji mają ładny budynek ze sceną i nas u siebie ugościli. Dzieciaki z polskiej szkoły były przygotowane wzorowo przez panią dyrektor. Były urocze. Moje wrażenie wzmocniło to, że widziałem przygotowania do tego przedstawienia. Nie wierzyłem, że dzieciaki, które na co dzień posługują się w szkole językiem arabskim, francuskim, a po polsku mówią tylko w domu, są w stanie nauczyć się bardzo wymagających strof wierszy. Nie wierzyłem, bo po prostu nie byłem nigdy geniuszem, dzieciaki na scenie nimi są. Wypadły uroczo, byłem mile zaskoczony ostatecznym wrażeniem i całością programu jaki zobaczyłem.
Święta, to czas zawsze oczekiwany. Nie zdążyłem zapomnieć przeżyć bożonarodzeniowych, a tutaj kolejne. Przed świętami pożegnaliśmy ze łzami naszą panią konsul. Cudowna osoba, wiele pomogła tutejszym Polakom. Teraz będzie nas reprezentować w Brukseli. Żeby mnie kiedyś tak żegnali po przepracowanym czasie jak ją - byłoby fajnie. Wiem, że Niebo, jak uzna za stosowne, doceni moją tutaj pracę. Wiem - ale człowiek pozostaje człowiekiem i cieszy się mimo wszystko, gdy jego praca jest dostrzegana, gdy czuje się potrzebny. Chciałbym kiedyś wyjeżdżać z takim przekonaniem: byłem potrzebny tutaj i zostawiam coś cennego w sercach tutejszych ludzi... Oby.
Święta jedne przeżyłem, teraz doświadczenie drugich. Wielki Post kojarzy się wszystkim w Polsce z okresem duchowego przygotowania, może nawet z większym zaangażowaniem niż to ma miejsce w Adwencie. Osobiście tutaj nie miałem okazji odczuć Wielkiego Postu. Drogi krzyżowej z dziećmi z naszej szkoły, z oczywistych powodów, nie odprawiałem. Rekolekcji dla dzieci nie przeprowadziłem i ich nie spowiadałem, bo już byście mnie witali na lotnisku, gdyby się tak stało.
Moje osobiste przeżycie tego czasu, można tak powiedzieć, zaczęło się od spowiedzi w parafii św. Joanny d’Arc. Wszyscy księża w Wielki Poniedziałek zajęci byli na swoich parafiach. Zdesperowany proboszcz parafii zadzwonił po mnie i zmuszony do podjęcia dramatycznych kroków, poprosił mnie o spowiedź. Wszyscy w mojej wspólnocie dziwili się pytając mnie: Marku, przecież ty nadal masz trudności w mówieniu po francusku, jak zamierzasz sobie poradzić ze spowiadaniem w tym języku? Wolałem o tym nie myśleć. Jakoś to będzie, skoro proboszcz jest zdesperowany, nie będę ryzykował jakimś jego samobójstwem. To byłaby dopiero afera. Pomogę mu, a łaska Boża ze mną... oby była.
Ostatecznie nie było tak źle. Zrozumiałem wszystko. Nawet wysiliłem się na jakieś nauki. W większości moi penitenci to Afrykańczycy. Najfajniejsza była formuła rozgrzeszenia - to musiało być dla wszystkich przeżycie - bo mówiłem ją po Polsku. Nie znam po francusku. Jest to dopuszczalne. Jak dobrze, że ja to tylko narzędzie - a Duch św. bierze wszystko w swoje ręce...
Kolejne przeżycie to Wielki Czwartek. Znowu zaproszony do św. Joanny, celebrowałem Mszę św. z Jordańczykiem i Włochem. Pieśni przygotowane pięknie. Kościół - niesamowite - pełen. Wszystko byłoby super i nie budziłoby mojego zdziwienia, gdyby nie uczniowie podstawieni mi do mycia nóg. Ups... patrzę, patrzę - najstarszy uczeń Jezusa miał chyba z 15 lat. Poza tym przeprowadzona została rewolucja o jakiej może jeszcze usłyszymy w Kościele - połowa apostołów Jezusa w naszym kościele to były nie tyle kobiety, co dziewczyny i dziewczynki. Najmłodszy apostoł miał chyba z 10 lat. Cała 12. była koloru czarnego. Trochę się zdziwiłem, ale nogi apostołom pokornie umyłem. No i trochę byłem rozżalony, bo w Polsce, jeszcze rok temu, to i życzenia dostałem... i kwiatuszki... i całusy od młodzieży... i tak słodko było... i tak niemal na rękach nosili. A tutaj... ryż mi dali na kolację do jedzenia. Wielki ubogi Czwartek. A u nas to sobie w czwartek ze współbraćmi pożar... pojadłem trochę przed piątkiem wielkim. Toć święto kapłana w Polsce jest czczone w tym dniu.
Wielki Piątek i Wielką Sobotę przeżyłem z siostrami franciszkankami. Było pobożnie - obie celebracje trwały po godzinie. Może ten czas zostanie zapisany do księgi rekordów. Chyba nikt się nie spieszył, a jedynie mało było osób do adoracji krzyża.
Zapomniał bym - po południu jajka błogosławiłem i pokarmy. Dla Polaków, rzecz jasna. Z nimi też spędziłem Niedzielę.
Pierwszego dnia świąt, w Poniedziałek, szkoła normalnie pracowała. Tylko Dorotka swoim zaproszeniem dała nam odczuć, że w Polsce to jeszcze świętują. Nawet polską szynkę zjadłem - naprawdę oryginalną, przywiezioną z Polski. A Pani Basia - jakież ona pyszne pierogi przygotowała! I nowy Konsul był, i poplotkowaliśmy, i na pobożne tematy porozmawialiśmy. A we wtorek powtórka z rozrywki z drugą porcją Polaków. I tak oto święta wyglądały.
Właśnie zapomniałem powiedzieć - grobu pańskiego nie widziałem... Siostry nie miały, w La Goulette nie było... Może Pan Jezus nieco szczęśliwszy, że w zimnie nie musiał przez tych kilkanaście godzin siedzieć. Ale za to odczułem święta w naszej kaplicy.
Zmartwychwstanie - Krzysiek wysprzątał kaplicę, kwiaty się pojawiły, krzyż udekorowany. Jak się wchodziło, to czuć było wiosnę zmartwychwstania, czego nie można było powiedzieć o moim pokoju. Takiego lenia miałem, by w nim posprzątać!
Kiedyś jako dzieciak miałbym wyrzuty sumienia, że w moim pokoju Chrystus się nie narodzi. Tak mawiała mama, a teraz... to tylko się wyspowiadałem ładnie i starałem się, nie wiem czy owocnie, by w moim sercu i w życiu zmartwychwstał. Taki to ze mnie cwaniaczek wyrósł dzięki formacji teologicznej.
Warto jeszcze o tym wspomnieć, , że przed świętami był w szkole istny bal przebierańców. Mają tutaj w Tunezji święto młodości. I na to święto dzieci przebierają w stroje tradycyjne. W szkole było kolorowo i uroczo, zdjęć narobiłem...
To co poniżej, piszę po jakimś czasie. Wydarzenia płyną szybko. Chyba mniej już jeżdżę. Krzysiek mówił, że tak będzie, aż ostatecznie zacznę kochać odpoczynek domowy, dobrą książkę i spokojne życie bez przygód. Chyba zmierzam w tym kierunku. To nie znaczy, że nie wydarza się dużo ciekawych rzeczy, ale powoli chyba zaczynam osiadać tutaj. Coraz mniej mnie dziwi, choć nadal zachwyca wiele: krajobraz, klimat, ludzie itp. Być może Tunezja staje się moim domem. To, co kiedyś było egzotycznym, przestaje nim być. Wszystko wokoło normalnieje. Tak czuję teraz.
Ostatnio z Negim znowu byliśmy na meczu. Tym razem znalezienie miejsca na stadionie graniczyło z cudem. Stadion był „nabity”. Nie powiem, że nie przynoszę białoczerwonym barwom szczęścia. Drugie moje pojawienie się na meczu klubu Afriqan i drugie wysokie zwycięstwo klubu Negiego. Niedługo będę miał wjazd na mecz za darmo. Jestem tego niemal pewny. Czekam tylko dnia, kiedy wpadną na to, że to właśnie moja osoba na tych meczach przynosi im szczęście. A że jestem pępkiem świata, sądzę, że nastąpi to już niedługo. Czekam.
******
Zakonnicy pracujący w Manoubie (Tunezja) poszukują ludzi dobrej woli i wielkiego serca, którzy mają możliwości lub pomysł jak pomóc w rozwoju szkoły prowadzonej przez misjonarzy oraz uczącym się tam dzieciom. Jest wiele potrzeb, których nie można zaspokoić. Brakuje m.in. środków finansowych na wyposażenie sali informatycznej i konieczne prace remontowe.