Kto mnie wołał,
czego chciał...
Stanisław Wyspiański
Andrzej Fabisiak wierzy w kulturę, nie wahałbym się nawet stwierdzić, że jest wyznawcą jej nomen omen kultu. Teatr profesjonalny, teatr amatorski, biblioteka, centrum kultury coś było wcześniej i zapewne będzie coś jeszcze, bo ciało sprężyste, a duch w nim jakże młody. I ten duch jest właśnie duchem kultury, który nie idzie z fabryki kultury prosto do domu, ale krąży nad miastem jak anioł Fietisowej. Dociera wszędzie tam, gdzie toczy się życie artystyczne: wernisaże, wystawy, wieczory autorskie, spektakle, recitale, festiwale, występy, konkursy i inne wydarzenia. Jego głowa wystająca nad tłumem, jego wysoki diapazon głosu i śmiechu oznaczają, że jest to miejsce, gdzie wypada być.
Ten przydługi wstęp nie jest laurką pisaną dla dobrego znajomego. Stanowi niezbędne wprowadzenie do wyjaśnienia fenomenu Wspaniałego Teatru bez Nazwy, jednego z najciekawszych zjawisk amatorskich na kulturalnej mapie Polski i jednego z cudów, jakie przydarzyły się w gminie Gietrzwałd. Wiem, że każdy językoznawca zarzuci mi zastosowanie w tym przypadku epitetu sprzecznego, czyli oksymoronu, ale nie znajduję bardziej trafnego określenia tej ekipy teatralnej, jak profesjonalne amatorstwo. Od 20 lat Andrzej Fabisiak z premiery na premierę podnosi poprzeczkę coraz wyżej. Już dawno wisi na wysokości dostępnej tylko dla tyczkarzy, a oni hops i pozostaje jeszcze duży zapas. Jeśli zobaczycie fruwających ponad poprzeczką najpierw eteryczną Jolę, potem subtelnego Michała i za nimi cały zespół, to poczujecie, że to musi być magia magia teatru właśnie.
Mógłbym okrasić felieton cytatami z „Wesela”, ale lepiej pójść i posłuchać aktorów. W to miejsce proponuję wiersz Adolfa Nowaczyńskiego, poety zmarłego w 1944 roku, który uważał Stanisława Wyspiańskiego za najdoskonalszego artystę:
Wskażcie mi jeden taki lud na globie,
Co by się jako my tak zablagował
W poezję, tak się na rymach wychował,
Przewlekle cierpiał tak na prozofobię
I tak się znośnie czuł w potrójnym grobie,
Nimbem rycerskim tak się zmanierował!
Wskażcie mi jeden taki lud na kuli,
W którym by tyle o książkach mówiono,
Tylu pisarków ganiono, chwalono
O ile z sercem są, płaczliwi, czuli,
Kołysząc nucą: luli, Polska, luli
I wszystkim ciepłe okazują łono.
Wskażcie mi jeden taki lud na ziemi,
Co obcym oddałby realną pracę,
A sam za życia quiescans in pace
Siedział z rękami wciąż założonemi,
Słuchał, jak pięknie słowami brzmiącemi,
Sztukami bawią go zdolne pajace.
Wskażcie mi jeden lud na tym padole,
Co by tak łatwo oddawał się frantom
Frazesu dziś-dziś, jutra delirantom.
I tak zasłuchał się w skrzypki chochole,
I tak był tkliwy na chrypki warchole,
I tak zapatrzon w romantyczny fantom.Nie mogłem obejrzeć przedstawienia premierowego, zrobiłem to dzisiaj w Olsztynku, stąd dopiero teraz przekazuję swoje refleksje. Oglądałem to „Wesele” z punktu widzenia Chochoła. Pewnie przez te snopki słomy na scenie, cały czas czułem jego obecność. Miałem wrażenie, że Andrzej Fabisiak właśnie jego uznał za najważniejszą postać dramatu. Wieloznaczną i symboliczną - ludzką duszę, może diabła z ludowych klechd, albo wywoływacza duchów, kto wie, czy nawet nie śmierć. Postać pełną ironii. I nie ma w tym nic dziwnego, że pojawia się tylko na chwilę. Nie musi tkwić na scenie, wystarczy że z sadu zagląda przez okno i obserwuje wydarzenia. Zabawa trwa w najlepsze, bajkowy świat kręci się dokoła, jak w ruchomej szopce. Potrzeba kogoś kto słowami prawdy przekrzyczy gwar, kto zakończy tę bajkę morałem. Kogoś, kto umie patrzeć na wszystko z dystansu. Pewnie aż kipi od emocji, próbuje więc wtargnąć na wesele wcześniej, żeby przestrzec, ale zostaje przegnany. Nie pasuje do reszty, zakłóca dobrą zabawę. Może tylko chłonąć wzrokiem, jak widz, czy reżyser i dokonać końcowej oceny. Gdy już będzie za późno na naukę, bo goście pijani i pogrążeni w letargu. Chochoł pozostanie recenzentem, to co w sobie chroni z pewnością przeżyje wszystkie zawieruchy. Inaczej niż inne postacie dramatu. Te fantastyczne już przeminęły, pozostał po nich duch, czyli pamięć. Te realne odejdą w zapomnienie wcześniej lub później, ważne żeby dotarło do nich, że zabawa i czcza gadanina nie zastąpią czynu. A może te wszystkie postacie są zaledwie kukłami w teatrze życia, a jedyną prawdziwą, „z krwi i kości narodu” jest właśnie Chochoł. Bywamy generalnie samolubni i egoistyczni, uśpieni samozadowoleniem i dostatkiem, musi od czasu do czasu pojawić się wśród nas ktoś, kto przypomni o wartościach uniwersalnych, o potrzebie działania na rzecz dobra ogółu. To nic, że przeważnie jest stary, wydaje się brzydki, jak „słomiany paralus”, ale do bycia autorytetem wystarczy wielkie serce i piękny umysł. Nasz zapał też często bywa słomiany. Chochoł jako sumienie narodu? Dlaczego nie? Fabisiak za Wyspiańskim chce nas przekonać, że fikcja literacka, czy iluzja to ważny element naszego życia, nie musimy się jej bać, lepiej ją mieć zawsze na liście gości.
I wreszcie ciekawy choreograficznie chocholi taniec, który usypia, ubezwłasnowolnia, paraliżuje wszelkie działanie. Anarchia, kłótnie, dezorganizacja, pobożne życzenia zamiast porozumienia i narodowego zrywu. Jakże prawdziwe i smutne. Arcypolski utwór demaskujący śpiące w nas, Polakach, demony, zamaskowane wiechciami słomy. Nie sposób pominąć nowych (a może nie tak wcale nowych, bo tkwiących w nas jak ciernie róży, opatulonej słomianym snopkiem) znaczeń, które niesie ta wyjątkowa sztuka w związku z aktualnym biegiem wydarzeń w naszym kraju, czy nawet na świecie, gdzie „Chińczyki trzymają się mocno”. Podobnie jak Juliusz Słowacki:
Pijcie wino! pijcie wino!
Nie wierzycie, ze to cud,
Gdy strumienie wina płyną,
Choć nie sadzi winnic lud.
Pij, drużyno! pij, drużyno!
Chrystus wodę zmienił w wino,
Gdy weselny słyszał śpiew,
Gdy wesele było w Kanie
A gdy przyszło zmartwychwstanie,
Chrystus wino mienił w krew
Jutro błyśnie jutrznia wiary!
Pijcie wino! idźcie spać!
My weźmiemy win puchary,
By je w śklanny sztylet zlać.
Niech ten sztylet silne ramię
W piersi wbije i załamie
Pijcie wino! idźcie śnić!
Lecz się będzie świt promienić;
Trzeba wino w krew przemienić
Przemienione wino pić!Nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednej fantastycznej postaci przedstawienia - Muzyce. Kapela Wspaniałego Teatru bez Nazwy, to część tego socjologicznego i kulturalnego fenomenu. Byłem przy jej narodzinach i obserwowałem jak dojrzewa. Nie straciła w ciągu kilkunastu lat muzykowania ani krzty początkowej autentyczności, radości, atmosfery zabawy, autoironii. Widać natomiast więcej kunsztu, swobody i improwizacji. Myślę, że reżyser nie miał dylematu, jaka kapela zagra na jego „Weselu”. Umieścił ją, niczym Wyspiański Chochoła, poza sceną, ale odegrała swoją rolę jak z nut.
Piszę w tym felietonie o wspaniałym spektaklu, stworzonym przez wspaniałych ludzi, należy się więc optymistyczne zakończenie. Bo jeśli nawet wszyscy po trochu jesteśmy Chochołami, to przecież po zimie zawsze przychodzi wiosna. Może pod słomianym pancerzem ukrywamy to, co mamy najlepszego: szlachetne serca, żarliwy patriotyzm, zdrowy rozum. I tak od lat zrzucamy z siebie tego chochoła, a słoma z butów wciąż wyłazi. Może jeszcze nie jesteśmy gotowi, rwiemy się do „wyzwoleństwa”, ale nie chce nam się chcieć. A Andrzejowi Fabisiakowi i Wspaniałemu Teatrowi bez Nazwy ciągle się chce.
Wesołych Świat i szczęśliwego Nowego Roku!