Olsztyn24
03:14
02 listopada 2024
Bohdany, Ambrożego
Paweł Jarząbek | 2015-02-04 19:48
Ping? Pong!
Nikomu nie wolno się z tego śmiać
Jak to śpiewa Perfect? „Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym”. Wielki to jest hit, poruszający, ciarki po plecach przechodzą, gdy Grzegorz Markowski wyśpiewuje złotą myśl.
Żartuję, oczywiście. Cóż to znaczy: zejść ze sceny niepokonanym? Zdobyć szczyt i się wycofać? I co dalej? Na drutach robić, modele samolotów sklejać, ptaszki jeno dokarmiać i czekać wiosny - z nadzieją, że człowiek od samego słońca młodszy się zrobi.
Agnieszka Radwańska przegrała w tenisowym Australian Open z Venus Williams. Amerykanka ma 35 lat. Wygrała w karierze siedem wielkoszlemowych turniejów. Na korcie zarobiła prawie 31 milionów dolarów, ani chybi drugie tyle wpadło jej z kontraktów reklamowych. Z samych bankowych odsetek mogłaby żyć jak chiński cesarz albo i lepiej. Gdyby kilka lat temu zeszła z kortu niepokonana, jak radzi z przejęciem wokalista Perfectu, miałaby na koncie parę milionów dolarów mniej, ale nadal byłaby bogata nieprzyzwoicie. Ale nie zeszła. Gra dalej. Co rusz przegrywa z tenisistkami, które jeszcze parę lat temu mogłyby za nią co najwyżej torbę z rakietami nosić. Czasem wygrywa, jak teraz z Radwańską, ale już coraz rzadziej. Co jej każe biegać po korcie i - trzymając się przesłania złotej myśli Perfectu - rozmieniać sławę na drobne? Ano prosta rzecz ja trzyma. Sport, mianowicie. Venus Williams kocha sport.
Czytam komentarze internautów na temat Justyny Kowalczyk. Że powinna dać sobie spokój, że w kółko ma jakiś problem, że przegrywa, z kim się da. Że rozmienia swoją sławę na drobne. Guzik prawda. To jest tylko i wyłącznie jej sprawa, co chce robić ze swoim życiem i ze swoją sławą. A poza tym nie sztuką jest kibicować komuś, kto wciąż wygrywa. Sztuką jest być przy kimś wtedy, gdy mu nie idzie.
Z górą trzydzieści lat temu była w Polsce ogólnonarodowa dyskusja na temat tego, czy karierę powinna już kończyć Irena Szewińska, moim zdaniem osoba numer jeden w historii polskiego sportu. Zaczynała w 1964 roku na olimpiadzie w Tokio - od złota w sztafecie i srebra w skoku w dal i w biegu na 200 m. Potem były medale na igrzyskach w Meksyku, Monachium i w 1976 r. Montrealu (pamiętne złoto z rekordem świata na 400 m). Dwa lata później pani Irena zdobyła jeszcze brąz mistrzostw Europy na 400 m. W 1980 r. miała już 34 lata i żadnej gwarancji, że kolejny olimpijski start - tym razem w Moskwie - przyniesie jej sukces, a nie porażkę. Przyniósł porażkę - nie weszła nawet do finału biegu na 400 m. Zaraz potem zakończyła karierę. Jeśli jest na tym łez padole ktokolwiek, kto twierdzi, że Szewińska źle zrobiła, nie schodząc ze sportowej sceny w blasku jupiterów oświetlających tryumfatorów, ten jest z gatunku gamoniowatych i nie czuje sportu. Irena Szewińska nie doznała w Moskwie żadnego uszczerbku na swoim sportowym honorze. Bo porażka jest taką samą częścią sportu jak sukces. (A nawet dużo większą częścią, bo częstszą).
Niech o tym pamiętają ci, którzy teraz podśmiewają się z dzielnej Justyny Kowalczyk. Która - powtórzę - niech robi ze swoim życiem, co jej się podoba. I nikomu nie wolno się z tego śmiać (jak śpiewała - dużo mądrzej niż Perfect - toruńska Kobranocka). Ani w ogóle się w to mieszać.
I to by było na tyle.
Paweł Jarząbek
*****
Felietony Pawła Jarząbka ukazują się również w Gazecie Gietrzwałdzkiej
UWAGA: W związku z wprowadzeniem do polskiego porządku prawnego z dniem 25 maja 2018 r. Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) z dnia 27 kwietnia 2016 r. nr 2018/679 (RODO) informujemy, że wyłączyliśmy możliwość komentowania artykułów w serwisie Olsztyn24. Wszystkie dotychczasowe komentarze wraz z danymi osobowymi komentujących zostały usunięte.
Osoby chcące wypowiedzieć się na prezentowane na naszych łamach tematy zapraszamy do komentowania na naszym profilu facebookowym oraz kanale YouTube.