Olsztyn24

Olsztyn24
03:17
02 listopada 2024
Bohdany, Ambrożego

szukaj

Ludzie

Polityka

Finanse

Inwestycje

Transport

Kultura

Teatr

Literatura

Wystawy

Muzyka

Film

Imprezy

Nauka

Oświata

Zdrowie

Bezpiecz.

Sport

Bez barier

Wypoczynek

Religia

Personalia

NGO

BWA

FWM

MBpG

MWiM

MBP

WBP

OPiOA

T.Jaracza

Co?Gdzie?

Wideo

Galeria

Karol Dempich | 2014-02-28 12:16

Ponad rok walczył o odszkodowanie

Olsztyn
(fot. archiwum)

Ubiegłoroczny przykład z Montowa pod Lubawą, a także ten świeży, pana Jacka z Olsztyna, pokazują, że o swoje warto walczyć do końca. I nawet wtedy, kiedy po kilku bitwach wydaje się, że stoimy na straconej pozycji.

O czym mowa? Oczywiście o pieniądzach. Pieniądzach, których odpowiednie instytucje nie spieszą się zwrócić obywatelom za wyrządzone szkody. A te powstają na skutek zaniedbanych dróg, jeśli w ogóle część z nich można nazywać drogami. Bo czy w drodze, tej publicznej, z której w ciągu doby korzysta kilkadziesiąt tysięcy kierowców, normalną sytuacją jest obecność dziur głębokości kilkudziesięciu centymetrów i szerokości jednego pasa drogowego?

Odpowiedzialności jednak nikt za wyrządzone szkody ponieść nie chce. Pod Lubawą „na wysokości zadania” stanęła policja, która zamiast nieść pomoc poszkodowanemu, doładowała państwowy budżet, wlepiając mandat. Mandat za niezachowanie szczególnej ostrożności, która miałaby wynikać z obecności znaku, ostrzegającego o dziurach. Znak ten postawił zarządca drogi. Po co? Jego zdaniem, by zapobiec nieszczęściu. Zdaniem kierowców by, uciec przed ewentualną odpowiedzialnością. A tych odpowiedzialnych zmotoryzowani szukają, gdy uszkodzą auto na fatalnej nawierzchni. I wtedy zaczynają się schody.

Jeśli stoi znak ostrzegający o ubytkach, zarządca razem ze swoim ubezpieczycielem będzie przerzucał winę na kierowcę. Z pomocą przyjdzie policja, która takiego kierowcę jeszcze ukarze. Tak było w Montowie. Czarę goryczy przelewa tu jeszcze jedna rzecz. Otóż stawiając taki znak, zarządzający drogą nie tylko próbuje uniknąć odpowiedzialności za szkody, ale także czuje, że zrobił wszystko, co mógł i nie mając środków na naprawę, nie musi jej dokonać. Niby przez jakiś krótki czas, ale jak pokazuje życie, czas ten bardzo często wydłuża się do nawet kilku lat.

Jest jeszcze druga sytuacja. W takiej właśnie znalazł się pan Jacek z Olsztyna. Rok temu uszkodził swój pojazd na ulicy Towarowej. Zniszczona miska olejowa to efekt spotkania z pozostałościami asfaltu na jezdni. Skąd się tam wzięły? A no z powstałego wcześniej ubytku, a więc dziury. Znaku nie było, więc sytuacja wydawała się jasna. Pan Jacek składa wniosek o odszkodowanie, w tym wypadku do zarządcy olsztyńskich dróg, a więc ówczesnego Miejskiego Zarządu Dróg i Mostów. Niespodziewanie uzyskuje odpowiedź negatywną. MZDiM tłumaczy ją faktem, iż ubytek został wcześniej zgłoszony firmie, która na olsztyńskich drogach dokonuje remontów nawierzchni. Zdaniem drogowców to Pol-Dróg odpowiada za to, co będzie działo się po takim zgłoszeniu. A więc zarówno za naprawę, jak i oznakowanie ubytku.

Pan Jacek interweniuje więc w gdańskiej firmie. Tam także przegrywa. Pol-Dróg wyjaśnia, że i owszem, odpowiada za ubytek, ale już nie za leżące gdzieś dalej pozostałości po czymś, co kiedyś było asfaltem.

Poszkodowany jednak nie odpuszcza. Z pomocą kierowcy, który mniej więcej w tym samym czasie przeżywa absurdalną sytuację pod Lubawą (jednocześnie autora tego artykułu - red.), ponownie interweniuje u olsztyńskich drogowców, wtedy już w Zarządzie Dróg, Zieleni i Transportu. Pomimo zdwojonych sił, ponownie bezskutecznie.

Do ZDZiT nie przemawiają żadne argumenty. Nikt nie ma sobie nic do zarzucenia. Co z tego, że prawo narzuca na zarządcę drogi obowiązek „koordynacji robót w pasie drogowym” czy „przeprowadzanie okresowych kontroli stanu dróg i drogowych obiektów inżynierskich oraz przepraw promowych, ze szczególnym uwzględnieniem ich wpływu na stan bezpieczeństwa ruchu drogowego, w tym weryfikację cech i wskazanie usterek, które wymagają prac konserwacyjnych lub naprawczych ze względu na bezpieczeństwo ruchu drogowego” oraz „badanie wpływu robót drogowych na bezpieczeństwo ruchu drogowego”.

Hulaj dusza, piekła nie ma. Wykonawca dostał robotę i ma zrobić to tak, by było dobrze. A kontrola? Po co! ZDZiT już nie jednokrotnie pokazał, że nie radzi sobie z systematyczną kontrolą tego, co dzieje się na olsztyńskich drogach. Wykonawcy nie sprzątają po sobie, a w Zarządzie nikt nie widzi problemu do momentu, gdy sygnał nie przyjdzie z zewnątrz.

Drogowcy nie czują się też odpowiedzialni za zarządzane przez siebie drogi, bo przecież zlecili komuś pracę. To tak jakby oddali ulicę komuś, kto o poziomie bezpieczeństwa na drodze może nie mieć pojęcia.

I, co najgorsze, drogowcy już dziś mogą czuć się zwycięsko. Pan Jacek po 13 miesiącach walki zawarł ugodę z firmą Pol-Dróg. Lada dzień ma otrzymać zwrot poniesionych kosztów. A ZDZiT? Nadal będzie szukał winnych, minimalizując tym samym swoją odpowiedzialność oraz potrzebę kontroli dróg i tego, co się na nich dzieje.

Najważniejsze jednak, że po wielkiej walce znów wygrał kierowca. Zapewne odszkodowanie nie zrekompensuje mu czasu poświęconego na owe potyczki. Przykład Pana Jacka pokazuje jednak, że nawet z chorym systemem można walczyć. Skutecznie.

R E K L A M A
UWAGA: W związku z wprowadzeniem do polskiego porządku prawnego z dniem 25 maja 2018 r. Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) z dnia 27 kwietnia 2016 r. nr 2018/679 (RODO) informujemy, że wyłączyliśmy możliwość komentowania artykułów w serwisie Olsztyn24. Wszystkie dotychczasowe komentarze wraz z danymi osobowymi komentujących zostały usunięte. Osoby chcące wypowiedzieć się na prezentowane na naszych łamach tematy zapraszamy do komentowania na naszym profilu facebookowym oraz kanale YouTube.
Pracuj.pl
Olsztyn24