- Dziewiętnastego lutego minęła kolejna rocznica przybycia do Olsztyna pierwszej po wojnie 42-osobowej grupy polskich kolejarzy z Białegostoku? Potem były inne, w tym stuosobowa. Ilu faktycznie kolejarzy tu przybyło?
- Ceniony przeze mnie prof. Bohdan Łukaszewicz podaje, że ta pierwsza liczyła tylko 20 kolejarzy. Doszedłem, że ta różnica bierze się stąd, iż niektórzy pamiętnikarze do grupy z Białegostoku zaliczają tych, którzy w czasie wojny pracowali jako niewolnicy na kolei w Allenstein i w 1945 roku tu zostali. Natomiast ja byłem jednym z grupy „stu” przybyłej w marcu 1945 roku z Warszawy. Liczba 100 jest umowna, ponieważ niektórzy delegowani kolejarze zrezygnowali z podróży w nieznane, zaś kilku innych dołączyło do nas po drodze.
- A Pan był w niej najmłodszym, bo ledwie 16-letnim uczestnikiem?
- I mam tę przewagę nad resztą, że jeszcze żyję... A na poważnie to bez przerwy spotykam się z ignorancją autorów piszących o pionierach, którym mylą się fakty, daty i liczby. Jeden z tych pamiętnikarzy w wydanej w zeszłym roku książce „Ostródzianie o swoim mieście” pisze, że pionierska grupa kolejarzy z Warszawy przybyła do Ostródy w liczbie 98 osób, podróż do Olsztyna trwała trzy dni i rozpoczęła się na początku marca 1945 roku, a w Olsztynie „zatrzymano się ponad tydzień i stąd do Ostródy wyjechano około 20 marca...” Z kolei pamiętnikarka Krystyna Kowalska dodaje, że transport kolejarzy z Warszawy „składał się ze 150 osób” i że podróż z Warszawy do Olsztyna trwała „chyba tydzień.
- Pamięć ludzka jest zawodna.
- Zgoda, ale na przykład szanowany historyk Edward Martuszewski w książce „Nawet kamień” z 1965 roku zamieścił na ten temat taką relację: „Z Warszawy wyjechało nas około stu osób, wszyscy kolejarze - opowiadał niedawno Kazimierz Preis. - W Legionowie lokomotywę z naszego pociągu zabrano do transportu wojskowego. Prawie cała grupa zawróciła do domu. Zostało jedynie sześciu upartych, mieliśmy w kieszeniach delegacje do dyrekcji kolei w Olsztynie i postanowiliśmy dojechać na miejsce. Nasza podróż trwała od 10 do 21 marca... W Olsztynie jako warsztatowców skierowano nas do Ostródy (...) W Ostródzie wraz z nami było już około stu kolejarzy...”
- Istotnie, mało to wszystko czytelne, nielogiczne nawet.
- Żeby bardziej zamieszać dodam, że mam dokument urzędowy, na którym zaświadcza się, że w Warsztatach Wagonowych w Ostródzie zostałem zatrudniony 10 marca 1945 roku! A faktem jest, że do Olsztyna wjechałem na węglarce lokomotywy, tak dla fasonu, dopiero 28 marca. Skąd ta różnica? Po prostu tyle, czyli ponad dwa tygodnie trwała nasza podróż z Warszawy. W Olsztynie koczowaliśmy dwa dni, a potem w stuosobowej grupie, w której była pani Kowalska i pan Preis, pojechaliśmy do Ostródy.
- Mając 16 lat pewnie traktował Pan tę podróż „na dziki Zachód” jako przygodę?
- W tym wieku najpierw myśli się o napełnieniu żołądka, potem o wesołym spędzeniu czasu po pracy, poznaje ludzi, w tym coraz chętniej płci odmiennej, a dopiero na końcu stara się o wyższy poziom na drabinie społecznej i zawodowej.
- Jakieś pikantne szczegóły z życia pioniera opisze Pan w najnowszej książce?
- Takich pikantnych już nie, bo wcześniej podałem je w innych publikacjach. Na przykład o pierwszej miłości. To była dziewczyna z akcji „W” o imieniu Stacha. Grała na harmonii, a jej matka smażyła dla mnie jajecznicę, bo przywiozła ze sobą kury. Poza tym występowałem na scenie Związku Zawodowego Kolejarzy w roli kowala, który nie wypowiada ani jednej kwestii. Często po ciężkiej pracy popijałem wódeczkę w podrzędnych knajpach lub nad jeziorem z kompanami, którzy wyrośli na szacownych profesorów, wysokich stopniem oficerów lub znanych sportowców.
- Z tymi pierwszymi kolejarzami spotyka się Pan jeszcze?
- Niestety, ale chyba z naszej „półki” już nikt nie żyje, a jeśli nawet, to raczej nie nadaje się do spotkań towarzyskich.
- Ale Ostródę chyba Pan odwiedza?
- Turystycznie często, zaś oficjalnie ostatnio byłem na ostródzkim zamku w 2005 roku. Powiedziałem wtedy przedstawicielom władzy, że zacierają ślady niepodważalnych i ważnych dla miasta dokonań pionierów a sławią tych, którzy niechlubnie zapisali się w powojennej historii tego miasta i powiatu. Od tej pory nie jestem tam zapraszany.
Rozmawiał: Marek Książek