Jacek Niedzwiecki | 2012-09-24 20:03
O najnowszej książce rozmawiamy z Warmiakiem Edwardem Cyfusem
Warmiacy kiedyś „chodzili po rogolach”
Edward Cyfus podpisujue swoją książkę na Dożynkach Powiatowych w Brąswałdzie
O gburstwie, rogolach, dawnych zwyczajach i życiu na Warmii rozmawiamy z Edwardem Cyfusem, regionalistą, gawędziarzem i znawcą kultury warmińskiej, który napisał książkę „Moja Warmia”. Książka ukazała się na początku sierpnia.
- Co skłoniło Cię do napisania książki o Warmii? Czy była to jakaś rozmowa, sytuacja, czy chęć zatrzymania nieco odchodzącego świata?
- Napisałem „Moją Warmię”, bo sądziłem, że tej Warmii, którą pamiętam od najmłodszych lat już nie ma i powoli znika. Wtedy narzekałem na los, ciężką pracę, psioczyłem na wszystko. Teraz z kolei brakuje mi atmosfery i obrazów z tamtych lat. Zamysłem i przesłaniem przy pisaniu książki było to, żeby czytający zastanowił się i zapytał, czy ja mogę żyć jak Warmiak? Bez tej ciągłej gonitwy za kasą i innymi dobrami. O szczegółowych motywach piszę szerzej w sentymentalnym wstępie do książki i w pierwszej części zatytułowanej „Gburstwo”, jak w gwarze warmińskiej nazywało się gospodarstwo. o właśnie w tej części piszę dokładnie, jak się kiedyś mieszkało na Warmii, jak wyglądało gospodarstwo, jak się budowało domy. Warmiacy tak stawiali swoje chałupy, by był „las przy dupsie i woda w gambzie”, czyli blisko lasu i jeziora.
- Życie na Warmii wyznaczał rytm przyrody i następujące po sobie pory roku. Którą z nich lubiłeś najbardziej?
- Na pewno nie lubiłem lata, bo jako chłopiec w wieku szkolnym właśnie w wakacje miałem najwięcej pracy. Zazdrościłem innym kolegom, że jadą na wycieczki, obozy i kolonie, a my wyjeżdżaliśmy wtedy do wujostwa do pracy w polu. Kocham piękną wiosnę, kiedy wszystko budzi się do życia. Przyjemna jest też wczesna jesień, kiedy mogę wyjść z domu w Giławach i dosłownie 100 metrów dalej znaleźć grzyby. Na Warmii w każdej porze roku wykonywało się inne prace. Z porami roku związane były też zwyczaje, obrzędy, a nawet swego rodzaju zabobony.
- Mógłbyś opowiedzieć nieco więcej o zwyczajach, które przeszły już do historii?
- Był taki obyczaj, że po urodzeniu dziecka kobieta nie miała prawa wyjść z domu, nawet wywiesić pieluch. Najpierw musiała „pójść do wywodu”, czyli pierwsze kroki po tym, jak poczuła się lepiej, musiała skierować do kościoła. Brała ze sobą grubą świecę, zapalała ją, klękała i miejscowy ksiądz odmawiał nad nią specjalne modły. Po takim oczyszczeniu mogła już swobodnie wychodzić z chałupy. Innym częstym zwyczajem było „chodzenie po rogolach”, czyli wyjaśnianie spraw i niedomówień z sąsiadami w starym roku, tak aby w Nowy Rok wejść z załatwionymi sprawami i czystą duszą. Warmiacy szli do sąsiadów z ciastem i butelczyną i od progu zaznaczali im, że „przyszli po rogolach”. W ogóle między Bożym Narodzeniem a Świętem Trzech Króli był okres nazywany „dwanostkami”, w którym Warmiacy nie mogli prać pościeli, gotować grochu, czy kapusty. Tak to kiedyś bywało.
- Książka „Moja Warmia” to skarbnica wiedzy o tej krainie, jej kulturze, czy smakołykach kuchni regionalnej. Czym zajadał się młody Edward Cyfus?
- Do ulubionych potraw należała na pewno zupa fasolowa na wędzonym, wieprzowym mięsie z listkiem bobkowym, cebulą, marchewką, pokrojonymi kartoflami i dużą ilością majeranku. Dobra była też kapusta z krupami, czy słonawe, kruche ciasteczka ze skwarek zmielonych kilka razy w maszynce do mięsa. To było pyszne i smakowało trochę, jak dzisiejsze paluszki i czipsy. Takie przysmaki powstawały, bo na Warmii nic nie mogło się zmarnować, a jedzenie nie było wyrzucane. W książce podaję potrawy i ich składniki, ale nie podaję proporcji. Chciałem, żeby osoby naprawdę zainteresowane miały pole do kulinarnych poszukiwań.
- Kto to był gbur? Kim była óma? Co to były jonki?
- Gbur to w gwarze warmińskiej gospodarz. Nie oznaczało to jednak, że był gburowaty, ale zacny, dumny i szanowany. Óma to oczywiście babcia, a jonki to porzeczki. Według tego warmińskie Jonkowo powinno nazywać się Porzeczkowo. Słownik gwarowego nazewnictwa specjalnie umieściłem na końcu książki, żeby czytelnicy mogli co nieco poznać gwarę warmińską.
- Jak książkę odbierają czytelnicy? Czy masz już jakieś sygnały?
- Zainteresowanie „Moją Warmią” jest spore. Dostaję sporo telefonów z gratulacjami i maili z zapytaniem o kupno książki, czy uzyskanie dedykacji. W ciągu kilku ostatnich dni książkę zamówiło u mnie kilkanaście osób, w tym spora część pojedzie na pewno do Warmiaków do Niemiec. Miło jest słuchać opinii, że książka jest potrzebna. Uważam, że to takie dopełnienie podręcznika do historii Warmii i Mazur autorstwa Izabeli Lewandowskiej. Cieszę się, że „Moja Warmia” jest tak ładnie wydana przez Waldka Mierzwę i wydawnictwo Retman. Dużo dobrego robią też cudne zdjęcia pejzaży warmińskich autorstwa Mieczysława Wieliczko. Fajnie byłoby gdyby każda z warmińskich gmin, powiatów, czy stowarzyszeń promujących Warmię miały „Moją Warmię” na podorędziu, żeby wręczać ją jako pamiątkę, gadżet z naszej ukochanej krainy.
- Gdzie można dostać książkę?
- Zamówienia można wysyłać np. na mój adres mailowy: e.cyfus@purda.pl Książka w sprzedaży detalicznej kosztuje 45 zł, w przypadku zamówienia większej liczby cena będzie obniżona.
Rozmawiał Jacek Niedzwiecki/Przegląd Warmiński
UWAGA: W związku z wprowadzeniem do polskiego porządku prawnego z dniem 25 maja 2018 r. Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) z dnia 27 kwietnia 2016 r. nr 2018/679 (RODO) informujemy, że wyłączyliśmy możliwość komentowania artykułów w serwisie Olsztyn24. Wszystkie dotychczasowe komentarze wraz z danymi osobowymi komentujących zostały usunięte.
Osoby chcące wypowiedzieć się na prezentowane na naszych łamach tematy zapraszamy do komentowania na naszym profilu facebookowym oraz kanale YouTube.