Justyna Artym | 2011-12-08 15:01
Kino przy stoliku, czyli „niekomercyjna” Awangarda
Tutaj już Awangardy nie ma
Na czym polega „niekomercyjność” kina? Na prezentowaniu odważnego, ambitnego repertuaru? A może na podejściu, w którym nie liczy się zbijanie kokosów na przemyśle kinematograficznym, ale tworzenie i rozwijanie filmowej kultury?
Do Awangardy od dawna miałam stosunek ambiwalentny. Z jednej strony rzeczywiście można tam było obejrzeć kino trochę bardziej niezależne (choć bywało, że afisze pokrywały się z tymi przed multipleksem - często nie sprowadzano bardziej ambitnych produkcji, bojąc się o niską frekwencję). Z drugiej strony, stosunek do widza pozostawiał wiele do życzenia. Mimo deklaracji, że ambicją szefa jest właśnie krzewienie kultury filmowej, sprawiał wrażenie, że robi wszystko, by potencjalnego poszukiwacza kultury zniechęcić i odepchnąć.
Chyba nie tylko mnie dobijał słynny zwyczaj niewyświetlania filmów, jeśli zebrało się mniej niż pięć chętnych osób. Jeśli film ogólnie cieszył się małym zainteresowaniem, bez ostrzeżenia zdejmowano go z ekranów po dwóch dniach, mimo że w mediach zapowiadano projekcje np. przez tydzień. Wybieranie się na film w Awangardzie przypominało loterię: uda się czy nie? Oto szykujesz się na miły wieczór, malujesz się, ubierasz, bierzesz pod rękę faceta... po czym dowiadujesz się, że zaplanowany seans został odwołany. Ekonomia nigdy nie była moją mocną stroną, ale na zdrowy rozum: czy nie lepiej mieć w kasie wpływy z czterech biletów niż z żadnego? Czy jednorazowe wyświetlenie filmu to naprawdę tak ogromne zużycie projektora i taśmy? A gdzie to „niekomercyjne” podejście do sztuki filmu?
Pół biedy, jeśli obraz dopiero wchodzi na ekrany i jest szansa zobaczyć go innym razem... albo w innym miejscu, może w mniej malowniczym otoczeniu, ale za to na pewno. Gorzej, kiedy, dajmy na to, do Awangardy zjeżdża jakiś przegląd filmowy - wtedy zazwyczaj są to niedostępne perełki, a jedyny pokaz może być pierwszą i ostatnią szansą obejrzenia tego filmu.
Nie zapomnę pewnego przeglądu sprzed paru lat, na który się wybrałam. Zebrało się nas czterech śmiałków, którzy postanowili zaryzykować i spróbować. Pamiętam faceta o kulach, spoconego i zmęczonego - było bardzo upalne lato i musiał być naprawdę zdesperowany. Niestety, nawet jego poświęcenie nie skruszyło kamiennego serca bileterki. Nie dane nam było zaspokoić rozbudzonych apetytów. Popatrzyliśmy po sobie i rozeszliśmy się.
Hmmm... a propos przeglądów - przed pierwszym festiwalem kina rosyjskiego „Sputnik”, kiedy tylko (jako fanka Andrieja Tarkowskiego) dowiedziałam się, że taka inicjatywa jest planowana, poinformowałam o tym mailowo pana Lenkiewicza, z zapytaniem, czy jest możliwe, aby objazdowa część festiwalu zawitała także do Awangardy. Nie raczył mi odpisać.
Takie przykłady lekceważenia miłośników kina można by mnożyć. Choćby wydarzenie, które miało miejsce na jednym z pokazów Tu Się Movie. W marcu pokazywano irański film „Kobiety bez mężczyzn”. Przyszły tłumy. Prawie wszyscy zostali na dyskusji po projekcji, mimo przejmującego zimna panującego w nieogrzewanej sali. Emocje wrzały, rozprawiano o feminizmie, religiach, polityce... aż tu nagle, w samym środku kolejnego wątku, wkracza pani bileterka i chłodno oznajmia, że wybiła 22 i zamykają obiekt. No tak, udało się spędzić bydło, bydło zapłaciło, więc niech teraz się wynosi... Czy to jest podejście gospodarza kina, którego misją jest tworzenie kultury filmowej? Zamiast się cieszyć, że dzięki tej niesamowitej grupce pasjonatów Awangarda znów ożyła, pozwolić im dyskutować choćby do północy i zacierać rączki, że oto udało się zebrać pod swoimi skrzydłami środowisko i wywołać ferment intelektualny... najspokojniej wyprasza się towarzystwo o godzinie zero, jak intruzów z wynajętej sali konferencyjnej hotelu.
Chyba najbardziej kuriozalna sytuacja przytrafiła mi się na „Brzdącu” Chaplina z muzyką „na żywo”. Spodziewałam się tłumów, więc w kilka osób wcześniej kupiliśmy sobie bilety w samym środeczku siódmego rzędu na balkonie. Spokojnie wchodzimy na górę, po czym okazuje się, że... siódmego rzędu nie ma. Sprzedano nam nieistniejące miejsca. Po zgłoszeniu tego faktu, zamiast przeprosić, poradzono nam życzliwie, żebyśmy się porozsiadali w wolnych fotelach. Więc rozbiliśmy naszą grupkę i pozajmowaliśmy pojedyncze fotele z brzegów w różnych miejscach sali. - Masakra - powiedziała jedna z nas, malarka studiująca na Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu. - To, co się dzieje w tym kraju, jest nie do pomyślenia. Między innymi przez takie akcje stąd wyjechałam.
No cóż. Mimo wszystko wciąż jednak byłam stałą klientką Awangardy, chociażby ze względu na niesamowity klimat filmowej knajpki. Aż do pierwszego „Kina przy stoliku”. Nazwa wskazywałaby na to, że cykl będzie nawiązywać do formuły „Teatru przy stoliku”, od dawna z powodzeniem realizowanego w kawiarence Teatru im. Stefana Jaracza: wstęp wolny, miła kameralna atmosfera. Niestety, nic bardziej mylnego. Ledwie ja i mój przyjaciel zajęliśmy miejsca, zjawiła się przy nas kelnereczka. Grzecznie podziękowaliśmy, odpowiadając, że przyszliśmy na film. Po czym zostaliśmy równie grzecznie wyproszeni.
Hm. Mogę znieść dużo, nawet sprzedanie biletów na nieistniejące miejsca, ale to już było zbyt wiele. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, aby w „Teatrze przy stoliku” widzowie byli zmuszani do wypicia herbatki, a w razie odmowy wyrzucani za drzwi. Z czymś podobnym nie spotkałam się na żadnym evencie w jakiejkolwiek innej kawiarni czy pubie. Zaletą organizowania projekcji czy spotkań w takich miejscach jest to, że MOŻNA w ich trakcie sączyć sobie kawę czy piwko, jeśli ma się akurat ochotę, ale z obowiązkiem złożenia zamówienia jako zakamuflowanym biletem wstępu spotkałam się pierwszy raz (jeśli już, to pisze się uczciwie: wjazd 10 zł, piwo/posiłek w cenie biletu). To ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Awangarda, pod płaszczykiem „niekomercyjności”, nastawiona jest tylko i wyłącznie na zysk, przy kompletnym braku szacunku do widza i jego potrzeb kulturalnych.
Dla porównania: Helios, który jawnie i z definicji jest kinem komercyjnym - znajduje się wszak w centrum handlowym, czyli traktuje widza jako konsumenta rozrywki. Wybrałam się tam na film raczej nie dla mas: „Poważnego człowieka” braci Cohen. Byłam jedynym widzem. Oczywiście, sprzedano mi bilet. Siedziałam na pustej sali niczym królowa. A po seansie specjalnie dla mnie wjechał pan z koszem na popcorn i grzecznie powiedział „Do widzenia”. Komercja? Jeśli komercją jest okazywanie klientowi szacunku i sprawianie, że czuje się dobrze, oraz zaspokajanie jego potrzeb, to jestem za taką komercją.
A repertuar? Co teraz wyświetla Awangarda? Pierwszy polski film o pornografii. Natomiast Helios uruchomił cykl „Kino Konesera” - co tydzień można obejrzeć dzieła nagradzane na światowych festiwalach.
Na czym więc polega „niekomercyjność” i... „awangardowość” Awangardy? Jeśli ani na krzewieniu kultury filmowej i klimacie sprzyjającym wielbicielom sztuki, ani na ambitnym repertuarze? Jedyne, co ratuje ten przybytek, to urokliwa knajpka. Proponowałabym więc panu Lenkiewiczowi zamknięcie kina i skupienie się na kręceniu biznesu przy pomocy kawiarni - zysk gwarantowany.
UWAGA: W związku z wprowadzeniem do polskiego porządku prawnego z dniem 25 maja 2018 r. Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) z dnia 27 kwietnia 2016 r. nr 2018/679 (RODO) informujemy, że wyłączyliśmy możliwość komentowania artykułów w serwisie Olsztyn24. Wszystkie dotychczasowe komentarze wraz z danymi osobowymi komentujących zostały usunięte.
Osoby chcące wypowiedzieć się na prezentowane na naszych łamach tematy zapraszamy do komentowania na naszym profilu facebookowym oraz kanale YouTube.