Podczas tegorocznych wakacji pan Smuga i Wilmowski postanowili zabrać dwunastoletniego Tomka, jego przyjaciółkę Sally i australijskiego pieska o imieniu Dingo na wyprawę po mazurskich jeziorach. Wojewoda warmińsko-mazurski poprosił ich o ustalenie, które z jezior jest najczystsze. Kiedy dotarli na miejsce, pan Smuga, który był podróżnikiem i zwiedził już wiele dalekich krajów, wyjaśnił:
-
Planowaliśmy zatrzymać się na dwa dni w Nartach, nad jeziorem Świętajno. Jednak nigdzie nie ma wolnych pokoi. W związku z tym spędzimy tu tylko jeden dzień. Podczas gdy dorośli zajmowali się sprawdzaniem czystości wody, Tomek i Sally wybrali się na pomost. Po wodzie pływały kaczki, a dzieci karmiły łabędzie. Było słychać radosny świergot ptaków.
-
Ale piękne jezioro! Nic dziwnego, że kąpie się w nim tylu turystów! - powiedziała zachwycona Sally.
Nagle usłyszała dziecięcy głos: „Lybka! Lybka, lybka!”. Maluch stał na krawędzi pomostu i pokazywał coś paluszkiem, a jego rodzice tego nie zauważyli. Sally natychmiast pobiegła, żeby odsunąć dziecko od skraju pomostu, jednak nie zdążyła, ponieważ wpadło już do wody. Nie zastanawiając się, wskoczyła do jeziora, żeby je uratować. Chwyciła malucha za rękę, ale nie mogła sobie poradzić z przeniesieniem go na brzeg. W tym momencie nadbiegł Tomek i wspólnymi siłami zanieśli dziecko rodzicom. Ci natomiast serdecznie podziękowali im za uratowanie synka. Kiedy dowiedzieli się, że Tomek i Sally oraz ich opiekunowie mają problem z zakwaterowaniem na czas badań, zaproponowali udostępnienie swojego mieszkania w pobliskim mieście, o nazwie Szczytno. Dorośli stwierdzili, że będzie to idealne miejsce do ich wyprawy i jeszcze tego samego dnia postanowili skorzystać z oferty.
-
Co będziemy robić dzisiaj? - zapytała zaciekawiona Sally następnego ranka, podczas śniadania.
Pan Wilmowski pomyślał chwilę i rzekł:
-
Proponuję, że wy zwiedzicie Szczytno, dowiecie się, co tu jest ciekawego, może jakieś zabytki historyczne, może ciekawi ludzie. -
A może jest tu muzeum? - dodał Tomek.
-
My natomiast zajmiemy się badaniami - powiadomił Wilmowski.
Dzieci najpierw weszły do ratusza i wspięły się na wysoką wieżę, żeby stamtąd zobaczyć panoramę miasta. Na samej górze znajdował się wielki metalowy dzwon, na którym umieszczone były napisy w języku niemieckim, z których wynikało, że ratusz powstał w 1937 roku. Na wieży znajdowały się okna, z których był widok na cztery strony świata. Z jednej było widać jezioro, przed którym znajdowały się ruiny zamku krzyżackiego. Wokół były usytuowane domy mieszkalne, a w oddali zarysowywały się budynki jakichś fabryk. Hen, hen dostrzegali linię lasu. Z drugiej strony dzieci również zobaczyły jezioro, tylko dużo mniejsze, ale za to otoczone pięknym parkiem. Od strony wschodniej widać było szeroką ulicę, wzdłuż której znajdowały się stare kamieniczki, a w oddali było widoczne całe miasto, aż po przedmieścia. Rozpoczęli od zwiedzania ruin krzyżackiej twierdzy.
-
Nie pozostało wiele z tego zamku - stwierdziła zawiedziona Sally, oglądając resztki potężnej kiedyś budowli.
-
Dookoła była na pewno fosa, bo jest tu głęboki rów - zauważył Tomek.
Nagle wpadł na świetny pomysł.
-
Mam w pokoju wykrywacz metali, który dostałem na urodziny! Możemy poszukać tu skarbów.Pobiegł szybko do pokoju i wrócił z dziwnym przedmiotem, podobnym do odkurzacza. Przykładał urządzenie do ziemi. Penetrowali teren fosy przez jakiś czas, gdy nagle włączył się czujnik.
-
O! Coś tu jest! - wykrzyknął z entuzjazmem Tomek.
-
Co tu też może być... - mruknęła znudzona Sally.
-
Musimy to sprawdzić! - zawołał Tomek z radością i wyciągnął z plecaka saperkę, z którą nie rozstawał się nigdy.
Kopanie zajęło sporo czasu. W końcu Tomek zauważył metalowy przedmiot.
-
To puszka po konserwie - powiedział zawiedziony, bo liczył, że znajdzie prawdziwy skarb z czasów krzyżackich.
Nagle koło jednego z murów zauważyli staruszka w szarym ubraniu i okularach.
-
Co wy tu robicie? - mruknął z bardzo ponurą miną.
-
Nic, nic... My tylko... My tylko chcieliśmy poszukać skarbów... - jąkając się, odpowiedział Tomek.
-
A nie wiecie, że kopanie w zabytkowych miejscach jest zabronione?! - denerwował się człowiek.
-
My nie wiedzieliśmy... - powiedziała Sally.
-
A w ogóle to skąd wy jesteście? -
Ja jestem z Warszawy, a Sally z Melbourne - odpowiedział Tomek.
-
Jesteście pewnie turystami? - zapytał, a kiedy Sally potwierdziła, rzekł:
-
W takim razie radzę wam zwiedzić szczycieńskie muzeum. Zamiast tracić czas na dziecinne wykopaliska, dowiecie się wielu ciekawych rzeczy na temat tego miasta. Jestem Henryk Zabrocki, kustosz - powiedział wskazując ręką budynek, w którym mieściło się muzeum.
Jeszcze trochę onieśmielone dzieci, udały się tam wraz ze starszym panem. Była tam sala poświęcona życiu dawnych mieszkańców miasta. Pokazane były tam dawne narzędzia, meble i naczynia, a nawet zabawki dla dzieci. Jedna z sal była poświęcona ozdobnym piecom i zabytkowym kaflom, na których znajdowały się ręcznie malowane rysunki. Pan Henryk oprowadzał ich, pokazując różne ciekawe eksponaty i opowiadając im bardziej interesujące szczegóły. Od pana Zabrockiego dowiedzieli się naprawdę ciekawych rzeczy. W końcu jednak musieli już iść, bo o piętnastej umówili się z dorosłymi. Pan Wilmowski zapytał:
-
Jak wywiązaliście się z waszego zadania? -
W Szczytnie znajduje się muzeum z interesującą ekspozycją. Spotkaliśmy też jego kustosza, który oprowadził nas po nim. Musisz zobaczyć to muzeum. Eksponaty są naprawdę ciekawe.-
Pójdziemy tam dziś wieczorem, gdy wrócimy z wycieczki do lasu.-
Ależ piękne jeziorko - powiedział, gdy dotarli na miejsce.
Leśny krajobraz był naprawdę zachwycający. Kropelki wody leżące na najróżniejszych rodzajach mchów o tęczowych kolorach, oświetlone przez wychylające się zza wysokich sosen słońce wyglądały uroczo. Od czasu do czasu słychać było stukanie dzięcioła i radosny śpiew ptaków. Tomek i jego tata zwiedzili już wiele pięknych miejsc, na przykład afrykańską dżunglę, ale ten widok był naprawdę niesamowity.
Nagle Sally zauważyła w lesie ruch dużego zwierzęcia.
-
Coś przebiegło między drzewami! - szepnęła.
-
Patrzy na nas! - powiedział Tomek, gdy zobaczył wielkie brązowe zwierzę z rozłożystym porożem, czyli łopatami.
-
Cicho! - szeptem powiedział pan Smuga. -
Ale wielki!Zwierzę spoglądało na nich zaciekawionymi oczami. Wcale się nie obawiało i stało kilka metrów od ludzi. Dopiero gdy Tomek chciał zrobić mu zdjęcie, łoś spokojnie odwrócił się i odszedł w głąb lasu.
W końcu jednak musieli rozstać się z przepięknym krajobrazem i wracać do Szczytna. Czekało ich jeszcze pójście do muzeum.
Wybrali się tam około godziny siedemnastej. Tomek i Sally prowadzili dorosłych po muzeum. W pewnym momencie natknęli się na pana Henryka. Ten spojrzał na pana Wilmowskiego ze zdziwieniem. Przyglądając mu się badawczo, krzyknął:
-
Heniek Zabrocki?! Henio! To ty?! - wykrzyknął. -
Co ty tu robisz?!Mężczyźni uścisnęli się z radością i nie oglądając się na nic zaczęli z entuzjazmem wspominać dawne dzieje. Dzieci przyglądały się całej tej sytuacji ze zdziwieniem i zaskoczone stały w milczeniu. Nagle ojciec Tomka, zwracając się do nich, powiedział:
-
To mój najlepszy przyjaciel z czasów szkolnych! Nie widzieliśmy się ze trzydzieści lat!Na to pan Zabrocki:
-
Zapraszam was wszystkich do leśniczówki w Korpelach. Moja żona jest leśniczym.Do późnej nocy rozmawiali i wspominali szkolne lata.