Tadeusz Iwiński | 2011-10-17 11:32
Rok 2011 - powtórka 1968 r?
Ruch Oburzonych - reakcją na kryzys i patologie kapitalizmu XXI w.
Klasyczne prawo Kopernika-Greshama, iż gorszy pieniądz wypiera lepszy, używane często w przenośnym sensie, na szczęście nie zawsze się sprawdza. W miniony weekend tak ważne wydarzenia, jak przeżycie przez włoski rząd Berlusconiego 51-go wniosku o votum nieufności, wyłonienie przez socjalistów francuskich, w finalnym stadium prawyborów, Francois Hollande’a jako kandydata na prezydenta Francji (wiosną przyszłego roku powinien dość łatwo pokonać Sarkozy’ego), odsłonięcie pomnika Jana Pawła II w Moskwie, a nawet krytyka przez kanclerz Merkel prezydenta Obamy za odmowę wprowadzenia podatku od transakcji finansowych, zostały SŁUSZNIE przesłonięte przez manifestacje w niemal tysiącu miast na całym świecie. Ten ruch oburzenia, zainicjowany 15 maja br. w Hiszpanii, głównie przez przedstawicieli młodego pokolenia, zdaje się zwiastować zupełnie nowe procesy na skalę globalną.
Protesty nie przebiegają naturalnie identycznie w poszczególnych państwach i da się też np. zauważyć ich specyfikę europejską oraz amerykańską. To co je łączy, to bez wątpienia sprzeciw wobec niegodnych warunków życia, rosnącego bezrobocia i pogłębiającym się nierównościom społecznym. Dochodzi do tego gwałtowna reakcja na często skandaliczne zachowania się banków i grup finansowych, które - ratowane przez rządy - postępowały nierzadko niemal prowokacyjnie, wypłacając swym szefom krociowe, idące w grube miliony dolarów bądź euro, premie. Zachowania podobne do Warrena Buffeta, czy niektórych milionerów francuskich - gotowych do płacenia wyższych podatków, a niekiedy nawet zachęcających władze do takiego postępowania, nie były typowe. Amerykański noblista w dziedzinie ekonomii Paul Krugman, analizujący protest w sercu amerykańskiego kapitalizmu (prowadzony pod hasłem „Okupujemy Wall Street”), napisał: „Złościcie się na właściwych ludzi”! Oligarchowie odwrócili się bowiem od tych, co ich uratowali i chcą „powstrzymać krytykę źródeł swojego bogactwa”. Co więcej - angażowali się i wciąż angażują w ryzykowne spekulacje.
Widać pewne analogie z wydarzeniami 1968 r., choć są i różnice. Wówczas przeważały raczej powody polityczne niż ekonomiczne; a w USA protesty koncentrowały się w środowiskach mniejszości narodowych i rasowych oraz na uniwersytetach (np. w dobrze mi znanym kalifornijskim Berkeley). „Najlepszym antidotum na rozpacz jest działanie” - śpiewała wówczas Joan Baez. Dziś w Europie przyczyny polityczne jednak również są widoczne, choćby we Włoszech. Wpływ na władze poprzez udział w głosowaniach raz na 4 czy 5 lat dla wielu wydaje się coraz bardziej iluzoryczny, toteż pod znakiem zapytania stawia się nawet same mechanizmy demokratyczne. Stara formula „Żyj nie tak, jak chcesz, ale tak jak możesz” jest kwestionowana. Pasywne podejście zawarte w starorzymskim „Fugas chrustas” („ucieczka w krzaki”) młodzi - i słusznie - odrzucają, zaś klasyczne słowa Horacego „Nil desperandum” („Nie należy rozpaczać”) przekuwają w aktywne działanie, czyli w bunt.
Trzeba stwierdzić wprost - protestujący mają bardzo dużo racji. Neoliberalny model kapitalizmu, wciąż dominujący w świecie załamał się. Magiczna wiara w samoistne mechanizmy rynkowe kończy się. Widać jasno, iż to rynki mają służyć ludziom, a nie ludzie rynkom. Ponadto - iż nie da się urynkowić (w całości bądź w stopniu dominującym) takich dziedzin, jak: edukacja, nauka, służba zdrowia, kultura, czy ochrona środowiska. Państwa, w których hołduje się wciąż takiemu modelowi i nie docenia aspekty społeczne wyraźnie przegrywają. To właśnie dlatego bunty omijają raczej Skandynawię, choć i w Islandii (podobnie jak w Portugalii) usiłuje się postawić przed wymiarem sprawiedliwości poprzednich premierów, nie potrafiących właściwie zarządzać finansami państwa, a - być może - osiągających przy tym własne korzyści. Wielkim wyzwaniem pozostaje znalezienie należytej równowagi pomiędzy rolą rynku a rolą państwa. Bez tego, nawet niezbędne wprowadzenie podatku od transakcji finansowych, co od dawna proponuje socjaldemokracja (niewielkiego, np. na poziomie 0,005%), czy ostrych kar wobec spekulantów finansowych - co popiera Jose Barroso, szef Komisji Europejskiej - nie wystarczy.
W Polsce tego typu protesty nie są jeszcze na pierwszy rzut oka silne, zaś sobotni „Marsz Oburzonych” w Warszawie zgromadził zaledwie kilkaset osób. Ale tego zjawiska absolutnie nie należy lekceważyć. W świecie istnieją dziesiątki odmian kapitalizmu, a tymczasem polska jego wersja nie należy do najłagodniejszych. Cechuje ją przy tym sporo patologii. I nie patrzę na to tylko przez pryzmat najlepiej mi znanych Warmii i Mazur, z 20%-wym bezrobociem (obejmującym również absolwentów szkół średnich i wyższych), z wielką liczbą osób wykluczonych (nie ograniczających się bynajmniej do środowiska popegeerowskiego) oraz z coraz częściej upowszechniającymi się umowami „śmieciowymi”. Niezwykle wysokie, jak na polskie warunki, gaże szefów banków także i u nas doprowadzają wielu ludzi do białej gorączki (przed paru laty były premier - i obecnie bodaj najbliższy współpracownik Donalda Tuska - Jan Krzysztof Bielecki, kierujący jednym z nich, należącym do Uni Credito, zarabiał chyba 2 mln zł rocznie). Uważam przy tym, że głosy oddane na Ruch Palikota - choć to odrębny temat - były w sporej części właśnie symptomem narastającego protestu.
Tadeusz Iwiński
UWAGA: W związku z wprowadzeniem do polskiego porządku prawnego z dniem 25 maja 2018 r. Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) z dnia 27 kwietnia 2016 r. nr 2018/679 (RODO) informujemy, że wyłączyliśmy możliwość komentowania artykułów w serwisie Olsztyn24. Wszystkie dotychczasowe komentarze wraz z danymi osobowymi komentujących zostały usunięte.
Osoby chcące wypowiedzieć się na prezentowane na naszych łamach tematy zapraszamy do komentowania na naszym profilu facebookowym oraz kanale YouTube.