Francuski lekarz i pisarz - mistrz renesansu Francois Rabelais mawiał często: „Czas jest ojcem prawdy”. Trzy stulecia później Ralph Waldo Emerson, amerykański pastor i moralista, powtarzał: „umieć wykorzystać czas - to jest szczęście”. Te dość banalne dziś uwagi przychodzą mi na myśl w momencie, gdy pożegnaliśmy odchodzący rok i wszyscy zastanawiamy się, co nam przyniesie nowy, 2011.
W jednym zgadzam się z Donaldem Tuskiem, który w Sylwestra stwierdził, że żegna rok 2010 z ulgą. To dość oczywiste. Tragedia Smoleńska i jej rozmaite reperkusje, po krótkim okresie powszechnej żałoby, jeszcze raz podzieliły nasze społeczeństwo. Z jednej strony okazało się, że mająca 13 lat konstytucja pozwala przeprowadzić polski statek przez wzburzone wody, a kryzys światowy i europejski - choć nieuchronnie odczuwalny - nie powalił na szczęście gospodarki kraju nad Wisłą. Ale czy w pełni wykorzystaliśmy miniony czas?
Podstawową słabością obecnego rządu jawi się BRAK PLANU GŁÓWNEGO DLA POLSKI. Nie dochodzi w parlamencie do poważnych dyskusji na temat modernizacji państwa, niezbędnych reform itd. Co zostało z ciekawego dokumentu sygnowanego przez ministra Boniego „Polska 2030”? Niewiele. Gabinet PO-PSL unika jak diabeł święconej wody realizacji art. 95 konstytucji, mówiącego o sprawowaniu kontrolnej funkcji przez Sejm w stosunku do działalności Rady Ministrów. Nie chce nawet przyjąć klasycznego rozwiązania istniejącego w szeregu państw dojrzałej demokracji, jakim jest godzina pytań w parlamencie do premiera. Nie zamierzam być złośliwy, ale czy czterech magistrów historii pełniących obecnie najwyższe funkcje w Polsce (premier, prezydent oraz marszałkowie obu izb), raczej słabo znających świat i nie władających porządnie angielskim, to najlepszy materiał do sterowania nawą państwową. Oczywiście, że zostali demokratycznie wybrani i powinni mieć solidne zaplecze merytoryczne. Ale efekty są raczej średnie.
Personalnie - poza takimi wyjątkami jak ministrowie Zdrojewski i Boni - rząd jest słaby. A trójka najgorszych ministrów na swoistym podium jawi się w sposób oczywisty. To ministrowie: Obrony, Zdrowia i Finansów. W jakim państwie Unii Europejskiej, po dwóch katastrofach lotniczych, szef resortu obrony nie podałby się do dymisji (premier mógłby jej nie przyjąć to inna sprawa)?! Gdzie indziej Pani Minister Zdrowia - wcześniej upierająca się przy obowiązkowym przekształcaniu szpitali w spółki prawa handlowego (gdy SLD był gotowy do obalenia veta prezydenta Lecha Kaczyńskiego pod warunkiem dobrowolności tego procesu) - mogłaby później udawać, iż deszcz nie pada i w ogóle się nic nie stało? A do dziś w służbie zdrowia nie przedstawiono przecież rzetelnego pakietu reform! Czy mieliśmy w minionych dwóch dekadach słabszego ministra finansów od Jacka Rostowskiego, który udowadnia jedynie, że jest fachowcem od kreatywnej księgowości i mógłby zamienić swój portfel na resort propagandy?
Nikt nie wie, co będzie się działo z systemem emerytalnym i jakie okażą się następstwa zmian w funkcjonowaniu OFE. Podwyżka VAT i inne decyzje władz centralnych mają de facto uchronić budżet od katastrofy, ale głównie kosztem najuboższych oraz średnio zarabiających. Ogromny chaos w kolejnictwie i radykalne obcięcie nakładów finansowych na drogi (zasygnalizowane - cóż za niezwykły zbieg okoliczności! - nazajutrz po II turze wyborów samorządowych) dowodzą raz jeszcze trafności starego perskiego przysłowia, iż „obietnice mają wartość tylko dla tych, którzy w nie wierzą”.
Nowy Rok będzie czasem prawdy. Zdolności do stawienia czoła kryzysowi, w warunkach odczuwalnych znacząco przez zwykłych ludzi podwyżek cen. Także porządnego wywiązania się z polskiego przewodnictwa w Unii Europejskiej w II połowie 2011 r. Ale przecież dotychczas - mimo apeli lewicy - nie doszło nawet w Sejmie do poważnej debaty z udziałem premiera i ministra spraw zagranicznych nt. priorytetów tej prezydencji. Wybory parlamentarne jesienią będą oceną skuteczności odpowiedzi na te nowe wyzwania, a także bilansu minionych trzech lat. Wszyscy powinniśmy - mimo to - myśleć ze sceptycyzmem, ale próbować działać z optymizmem.
Tadeusz Iwiński