Marek Książek | 2010-08-24 14:17
Rozmowa z Marcinem Kydryńskim, dziennikarzem muzycznym, podróżnikiem i fotografem
W Afryce czas płynie innym rytmem
Marcin Kydryński na scenie olsztyńskiego amfiteatru
Znany dziennikarz muzyczny Marcin Kydryński jest także zapalonym wędrowcem, co udowodnił prezentując swoje fotogramy z podróży podczas olsztyńskiego festiwalu Strefa Przygody, po czym zadaliśmy mu kilka pytań.
- Pańskie fascynacje muzyczne są zrozumiałe, ale skąd się wzięły fascynacje podróżnicze? Jako dziecko jeździł Pan po świecie z rodzicami, piosenkarką Haliną Kunicką i znawcą muzyki, konferansjerem Lucjanem Kydryńskim?
- Moje fascynacje podróżnicze, moje złaknienie wędrówki wynikało z braku, który pan pamięta, a moje dzieci już nie, bo mają dostęp do każdego kraju na świecie, a do wielu z nich bez paszportu i bez większych problemów finansowych. Natomiast ja nie wyjeżdżałem nigdzie, co najwyżej do Bułgarii od czasu do czasu i tylko gdzieś w telewizji mogłem zobaczyć jakiś cud świata, na przykład Rio de Janeiro czy piramidy. Oczywiście doszła do tego fascynacja młodzieżową literaturą, począwszy od powieści „W pustyni i w puszczy”, a także wielka mapa świata, która wisiała nad moim łóżkiem. To wszystko razem spowodowało taką czystą ciekawość, pasję odkrywania tego co jest nie tylko nieznane, ale także - co możemy sobie szczerze powiedzieć - wówczas zakazane albo wyjątkowo trudne do zdobycia. Teraz, gdy jest to na wyciągnięcie ręki, ludzie są coraz mniej ciekawi świata, bo im się wydaje, że wszystko już widzieli, a jeśli nie, mogą zobaczyć w Internecie.
- Pańska pierwsza podróż pewnie zostawiła swój ślad do dzisiaj?
- Tak, została zresztą opisana przeze mnie w książeczce „Chwila przed zmierzchem”. To była podróż z Kairu do Kapsztadu w RPA, wówczas naprawdę niewyobrażalnie trudna. Dziesięć lat później tę samą trasę opisał Paul Theroux w książce „Dark Star Safari” i także uznał ją za niewiarygodnie trudną, choć zmieniła się cała epoka. Myśmy podróżowali na przełomie 1993 i 1994 roku...
- Myśmy, czyli kto?
- Mój przyjaciel Marcin Meller, wtedy dziennikarz „Polityki”, i wspaniała dziewczyna Olga Stanisławska, która później została znakomitą dziennikarką „Gazety Wyborczej” pisząc głównie o islamie, ale dostała też nagrodę Kościelskich za książkę o innej swojej podróży do Afryki. Kim jest Marcin Meller, wszyscy wiemy, ale nie wszyscy wiedzą, że ma w sobie bakcyla podróżniczego, którego połknął chyba w czasie tej naszej pierwszej wyprawy. Nie były to słodkie czasy na podróżowanie. Wtedy kończyła się wojna w Erytrei, bardzo źle było w Sudanie, a w ostatnich dniach marca 1994 roku dotarliśmy na granicę Ugandy, Rwandy i Konga, dosłownie na tydzień przed początkiem ludobójstwa w Rwandzie. A wreszcie finiszowaliśmy w RPA w dniu zniesienia apartheidu i przejęcia władzy przez Nelsona Mandelę. To była fascynująca, choć momentami niebezpieczna podróż, bo nie było telefonów komórkowych i zniknęliśmy z „radarów” naszych najbliższych na siedem miesięcy. Listy odbieraliśmy na poste restante, a jest to pojęcie, którego dziś nikt nie używa. Patrząc z dzisiejszej perspektywy była to podróż niemal jak z czasów Davida Livingstone’a (znanego podróżnika, odkrywcy wielu miejsc w Afryce - przyp. red.).
- Swoje podróże po świecie dokumentuje Pan znakomitymi fotografiami, które widziała przed chwilą olsztyńska publiczność, ale najpierw do tych miejsc trzeba dotrzeć. Czym wtedy podróżowaliście? Łazikami, jeepami, na wielbłądach ?
- Myśmy w ogóle nie mieli pieniędzy, w związku z tym jechaliśmy tak, żeby dojechać. Byliśmy po prostu Afrykańczykami, jednymi z mieszkańców tych krajów. Wstawaliśmy o czwartej rano, bladym świtem wsiadaliśmy do autobusu z miejscową ludnością, jechaliśmy cały dzień, nocą rozbijaliśmy obozowisko jak oni. Podróżowaliśmy też łodziami, osłami, czym się dało, żyliśmy za pięć dolarów dziennie, a większość naszych hoteli kosztowała dolara za noc. To był cudowny produkt uboczny i fascynujące przedsięwzięcie z ludzkiego punktu widzenia, bo nam się nawet nie śniło, że będziemy nocować w jakiejś eleganckiej, postkolonialnej loggi i stamtąd oglądać słonie, które przychodzą do wodopoju.
- Mieliście więc doświadczenia jakby żywcem przeniesione z reportaży Ryszarda Kapuścińskiego? Był on waszym zaocznym przewodnikiem?
- Na pewno, bo cała moja wiedza o Afryce opierała się na książkach Kapuścińskiego, mojego ukochanego mistrza, dopiero później przyszły głębokie lektury z innych krajów, bo teraz głównie czytam książki pisane po angielsku ze względu na brak polskich przekładów. Wtedy jednak Kapuściński był moim duchowym przewodnikiem i zawsze zadawałem sobie pytanie, jak bym się w określonej sytuacji zachował. I zawsze wychodziło na jego korzyść.
- Po latach zapewne zmienił Pan tryb podróżowania i jeździ własnym samochodem?
- Własnym nie, ale wypożyczałem w różnych miejscach. Wie pan, człowiek w moim wieku, głowa rodziny i ojciec dzieciom ma znacznie mniej czasu, natomiast więcej zobowiązań. W tej sytuacji za pieniądze kupuje się czas, czego za bardzo nie lubię, bo wolałbym dostroić się chociażby do tego cudownego czasu afrykańskiego, który płynie zupełnie innym rytmem niż nasz. Ale nie mogę sobie na to pozwolić, niestety. Myśl, aby powtórzyć siedmiomiesięczną wyprawę, nikomu w mojej rodzinie nie przychodzi do głowy. Mnie również, bo wróciłbym i nie poznał swoich synów.
- W jakim są wieku?
- Franek ma ponad 12, a Staś 10.
- Pewnie już także podróżują po świecie?
- Byli ze mną w podróży wielokrotnie, tylko że tego nie lubią...
- ???
- Bo oni już wszystko widzieli w Internecie i wolą z kolegami grać w gry komputerowe, co mają zabronione, ale powiedzmy, że w weekendy im wolno. No więc ich nie interesują żadne słonie, lwy, plaże Zanzibaru, ongiś tak piękne, a dziś zatłoczone przez turystów.
- Pan jeździ po świecie i postrzega Polskę z innej perspektywy. Ona się zmienia?
- Ona się nie tyle zmienia, co się mieni. Wiele rzeczy odkrywam w Polsce, które mnie uspokajają, uszczęśliwiają i wtedy cieszę się, że mieszkam tutaj. Ale też wiele rzeczy mnie rozczarowuje. Wtedy myślę sobie, że są miejsca, gdzie ludzie są piękniejsi i to nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim duchowo. Że nie wpadli jeszcze w ten kierat wyścigu szczurów, nie mają tych naszych cech narodowych, które mi przeszkadzają. Mają pewnie inne wady, bo nie poznałem ich tak dobrze. Ale częstokroć, jak siedziałem w dalekich sudańskich wioskach, myślałem sobie, że najchętniej bym tam został i nie wracał do kraju, który akurat przechodził jakieś kolejne dramatyczne, polityczne perturbacje. Ale zawsze wracam.
Rozmawiał Marek Książek
Marcin Kydryński, ur. 1968, dziennikarz muzyczny, podróżnik, fotografik, autor tekstów i wydawca płyt swojej żony Anny Marii Jopek, w sobotę, 21 sierpnia, był gościem III Festiwalu Podróżniczego „Strefa Przygody” organizowanego przez MOK w ramach Olsztyńskiego Lata Artystycznego.
F I L M Y
Marcin Kydryński w Olsztynie
22-08-2010
UWAGA: W związku z wprowadzeniem do polskiego porządku prawnego z dniem 25 maja 2018 r. Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) z dnia 27 kwietnia 2016 r. nr 2018/679 (RODO) informujemy, że wyłączyliśmy możliwość komentowania artykułów w serwisie Olsztyn24. Wszystkie dotychczasowe komentarze wraz z danymi osobowymi komentujących zostały usunięte.
Osoby chcące wypowiedzieć się na prezentowane na naszych łamach tematy zapraszamy do komentowania na naszym profilu facebookowym oraz kanale YouTube.